Nie wiem czy to już demencja starcza czy zwykłe zaniedbanie, ale byłem święcie przekonany, że mam gdzieś na blogu degustacje zwykłego Geezera... Szukam więc, aby sobie porównać go z wersją imperialną, a tu pustka. Piłem go na pewno... wersję turbo też...
No nic, możliwe, że było to na jakimś festiwalu. Możliwe też, że byłem zwyczajnie w świecie leniwy i nie chciało mi się posta pisać. Z imperialnym tak nie będzie, poziom sztosowości tego piwa w internetach jest poza skalą dlatego nie mogłem sobie go odpuścić.
Świnia na etykiecie dość dziwnie wygląda w blond zaroście... średnio mi się to podoba jeżeli mam być szczery. Papier też słabo przyklejony, pomarszczył się cały podczas podróży. Piwo czarne, nieprzejrzyste, z gęstą brunatną pianą na wysokość palca. Po chwili zaczyna pękać, ale tylko do pewnego poziomu. Żywot ma całkiem długi, pozostawia nawet ładny lacing na ściance.
Ale zapach... w dodatku ewoluuje! Z początku czuć wyraźną kawę pod postacią wyśmienitego espresso. Jest coś jednak innego w tym czarnym złocie, wyróżnia się mocno spośród wypitych przeze mnie hektolitrów kawy. Może to przez jej leżakowanie w beczce po whisky? Przy każdym kolejnym niuchu dochodzą jeszcze inne zapaszki. I tak: najpierw czekolada, taka nie za słodka. Potem wanilia, dobrze wyważona, nie przykrywa reszty. Do tego trochę drewna i delikatny alkohol. No miodzio.
O paaanieee, jakie to gęste i aksamitne zarazem. Na początku ma człowiek wrażenie jakby spijał piankę z espresso. Tylko, że taką zimną i lekko nagazowaną. Albo nie! Tą taką dziwną miękką bezę, która w sumie nie jest bezą. Nie wiem jak to się nazywa, dali mi kiedyś w jakiejś restauracji w wielkim mieście. Na pierwszym planie kawa, to ona robi show. Znowu ma taki niespotykany smak, ale tym razem bardzo dobrze łączy się ona z delikatnym alkoholem. Ten jak jakaś orientalna przyprawa wznosi Geezera na kolejny poziom beczkowego bimbru, takiego minimum 12-letniego. Jest czekolada, gorzka, taka powiedzmy 75%. Jest wanilia, wypełnia przyjemnie luki pomiędzy innymi składnikami. Goryczka średnia, palona, w punkt można rzec. Na finiszu znowu dominacja kawy. Trochę espresso, trochę zielonych ziaren i odrobina orzechów gdzieś w tle. Ot taki nietypowy, ale cholernie przyjemny miks. Słodycz też jest (bardziej na początku), ale wcale nie leży jej na sercu walka o dominację. Przypomina trochę jakąś nieokreśloną mieszankę ciemnych owoców i/lub słodycz bourbońską. Ja pierniczę jakie to dobre... Nie wiem czemu, ale przy każdym łyku chodziło mi po głowie "Slayer ku#@$!". A przecież to idealne piwo do powolnego sączenia przy kominku.
----------
Styl: Imperial Espresso Stout
Alk: 9,1% Obj.
Ekstrakt: 24,5°
IBU: b/d
Skład: Słód (Pale Ale, Whisky Light, Chocolat, Arome, Abbey, Cara Blond, Black, pszeniczny jasny, żytni), palony jęczmień, chmiel (Cascade, Mosaic, Simcoe), kawa barrel-aged, laktoza, wanilia burbońska, cukier kandyzowany ciemny, drożdże Fermentis Safale S-04.
Do spożycia: 01.24.2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz