Piwo też potrafi swoje "wychodzić". Co do tego nie mam wątpliwości. Nie raz zdarzyło mi się nosić w plecaku/torbie trunek pod plenerową degustacje, do której w ostateczności nie dochodzi. Rekordowa butelka miała coś ponad 60km na liczniku. Dwa razy ją brałem na rower. Z dzisiejszym gościem jest podobnie.
Jak wiecie z fejsa zabrałem ostatnio tego grubego portera w podróż PeKaPe. Tak się złożyło, że przez cały dzień nie miałem gdzie i jak go otworzyć, a przecież do tej konkretnej butelki nawet otwieracza nie potrzebowałem. Różnie bywa jak widać. Nie mogłem jednak dłużej czekać, w końcu wybraliście go w ankiecie na fejsie. No to co? Do kuchni!
Chyba pierwszy raz widzę prawidłowe zastosowanie dodatkowej makulatury przy butelce piwa. Oprócz typowych morskich opowieści mamy też pełny skład, który został całkowicie pominięty na etykiecie. Czemu? Ano dlatego, że dzięki temu sama butelka wygląda prześlicznie, a etykieta bardzo ładnie podkreśla jej kształt. O korku już nawet nie będę wspominał. Samo piwo ma ciemnobrązowy kolor i jest lekko zmętnione. Piana słabiutka, prawie, że nieistniejąca. W parę sekund nie pozostało po niej nic.
Pachnie to całkiem ładnie muszę przyznać. Jest jednak problem z mocą tychże zapaszków. Trzeba się trochę nawciągać. Na pierwszym planie słodycz, miodowo-karmelowa. Ten pierwszy dominuje i czuć, że ma gryczane korzenie. Trochę za nim czekolada mleczna i ciemne owoce. Tutaj głównie rodzynki i daktyle przychodzą mi na myśl. To wszystko przykrywa szczypta opiekanych słodów. Tak jakby Salt Bae posypał całość sproszkowaną skórką od chleba.
Orzeszty w mordę jeża kopany... jakie to jest gładkie i aksamitne. Jakby mi stópki Jezuska maleńkiego dotknęły podniebienia. Co jest równie zaskakuje to samo ciałko i gęstość. Po takim ekstrakcie spodziewałem się czegoś naprawdę zapychającego, a tutaj jest, hmm, no ok po prostu. Wysycenie na bardzo proper poziomie, czyli na niskim. W smaku... słodycz. Jak w aromacie tak i w przełyku to ona gra pierwsze skrzypce. Nie ma się jednak czego obawiać, nie jest typowo ulepkowa czy też karmelowa. To miód gryczany, czuć też całkiem wyraźnie ciemne owoce. Daktyle wskoczyły na prowadzenie wspomagane delikatnie przez figi i śliwki. Do tego bardzo przyjemna mleczna czekolada, która zlepia je w całość. W "kontrze" paloność słodów, ale bardziej przypomina ona polską opozycję. Krzyczy coś w tle, wszędzie jej niby pełno, ale wiadomym i tak jest kto tutaj rządzi. Goryczka niska i krótka. Pojawia się i znika jak to kiedyś grali w Sopocie. Finisz trochę bardziej przypomina paloną skórkę od chleba posmarowaną konfiturą ze śliwek i daktyli. Alkohol to jakaś bajka. Wyczuwalny głównie w szlachetnej formie, rozgrzewa wyśmienicie. Aż się człowiekowi robi ciepło w środku. Wyśmienite, ułożone i złożone piwo.
----------
Styl: Imperialny Porter Bałtycki
Alk: 10,5% Obj.
Ekstrakt: 29,33°
IBU: b/d
Skład: słód (pilzneński, monachijski, wiedeński, czekoladowy, carafa III spec), miód spadziowo-gryczany, ekstrakt słodowy, chmiel Iunga 2015, drożdże (Saflager W34/70, Safale S-04, Oenoferm X-Treme F3).
Do spożycia: "data rozlewu 20.01.2017"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz