Mam ostatnio wielką ochotę na tzw. sztosy. Kartoniki z piwnicy znikają w tempie zatrważającym trzeba przyznać. Musiałem jednak ponownie coś dobrego wypić, bo przetrwałem (ledwo) sobotni wyścig przełajowy na swoim ciężkim MTB. Bez kondycji, przygotowania i z tętnem sięgającym kosmosu. Nagroda się należała jak psu buda.
Padło na Bartnika z Profesji, czyli braggota. Jest to połączenie miodu i piwa, w tym przypadku dodatkowo potraktowanego beczką po bourbonie i brettami. Lubię ten styl. Jest idealny do powolnego sączenia przy oknie, podczas gdy sąsiad lata z łopatą na mrozie.
Etykieta jakoś nieszczególnie się wyróżnia, ale dzięki Bogu jest dopasowana wielkością do butelki. Ta ma bardzo ładny kształt i specyficzny szeroki kapsel, niestety goły. Kartonik masywny, gruby i wytrzymały. Piwo ma bursztynowy kolor i wygląda na klarowne. Przez szkło widać jednak gęstość trunku, jak przy miodzie. Piana praktycznie nieistniejąca, bo tych paru bąbli jej mianem nie nazwę. Jednak pamiętajmy, że to zbytnio nie przeszkadza w tym stylu.
Jeżeli mnie nos nie myli, to wersja którą dzisiaj popijam pachnie prawie, że identycznie jak ta normalna, którą skosztowałem na PTP w tym roku. Dużo słodkiego miodu, takiego naturalnego i zapowiadającego bardzo gęste odczucia w ustach. Idealnie łączą się z tym polne kwiaty i bliżej nieokreślone owoce, niekoniecznie ciemne, ale na pewno suszone. Po ogrzaniu materializują się one w postaci moreli i chyba wiśni. Może to tylko urojenia, ale po pewnym czasie wyczułem też subtelną końską derkę. Czyżby bretty się odezwały?
Oho, już po pierwszym łyku czuć różnicę jeżeli chodzi o wersję leżakowaną w beczkach po bourbonie. Nie jest tak oblepiająco gęsta jak ta podstawowa. Nie zrozumcie mnie źle, o wodnistości nie ma co nawet wspominać, a całość nadal klei się do języka jak syrop, którego nie chcieliście pić w dzieciństwie (z tym, że tutaj jest nad wymiar przyjemne). Bartnik BA jest po prostu... lżejszy, odrobinkę. Wysycenie nadal na niskim i przyjemnym poziomie. W smaku na pierwszym planie oczywiście miód, na moje "oko" głównie lipowy. Zaraz za nim (aczkolwiek nigdy przed nim) słodowość, takie trochę ciasto biszkoptowe nawet. W tle wyraźne owoce: głównie wiśnie, figi, suszone śliwki (takie delikatne skojarzenia z babcinym kompotem świątecznym) i morele. Goryczka średnia, ale krótka. Jakoś nieszczególnie wybija się poza ten cały miód, ale to raczej na plus według mnie. Finisz zadziwiająco krótki, ale całkiem przyjemny. Ot wcześniej wymienione owoce zatopione w miodzie. Pewnie w tym momencie ciśnie się Wam jedno pytanie na usta: gdzie ta beczka? Ależ jest, praktycznie przez cały okres picia i w dodatku jej intensywność rośnie w miarę ogrzewania się piwa. Alkohol towarzyszy nam ciągle, jak dobry przyjaciel. Podbija wcześniej wymienione smaki swoją bourbonową słodyczą i tylko na finiszu wzrasta do rangi głównodowodzącego. Trochę wanilii i drewnianych nut też się znajdzie. Mimo tego całego miodku piwo nie jest jednowymiarowe. Ba, jest cholernie złożone i gotowe do wypicia bez leżakowania. Sączyć w tempie żółwim, a będziecie zadowoleni.
Oho, już po pierwszym łyku czuć różnicę jeżeli chodzi o wersję leżakowaną w beczkach po bourbonie. Nie jest tak oblepiająco gęsta jak ta podstawowa. Nie zrozumcie mnie źle, o wodnistości nie ma co nawet wspominać, a całość nadal klei się do języka jak syrop, którego nie chcieliście pić w dzieciństwie (z tym, że tutaj jest nad wymiar przyjemne). Bartnik BA jest po prostu... lżejszy, odrobinkę. Wysycenie nadal na niskim i przyjemnym poziomie. W smaku na pierwszym planie oczywiście miód, na moje "oko" głównie lipowy. Zaraz za nim (aczkolwiek nigdy przed nim) słodowość, takie trochę ciasto biszkoptowe nawet. W tle wyraźne owoce: głównie wiśnie, figi, suszone śliwki (takie delikatne skojarzenia z babcinym kompotem świątecznym) i morele. Goryczka średnia, ale krótka. Jakoś nieszczególnie wybija się poza ten cały miód, ale to raczej na plus według mnie. Finisz zadziwiająco krótki, ale całkiem przyjemny. Ot wcześniej wymienione owoce zatopione w miodzie. Pewnie w tym momencie ciśnie się Wam jedno pytanie na usta: gdzie ta beczka? Ależ jest, praktycznie przez cały okres picia i w dodatku jej intensywność rośnie w miarę ogrzewania się piwa. Alkohol towarzyszy nam ciągle, jak dobry przyjaciel. Podbija wcześniej wymienione smaki swoją bourbonową słodyczą i tylko na finiszu wzrasta do rangi głównodowodzącego. Trochę wanilii i drewnianych nut też się znajdzie. Mimo tego całego miodku piwo nie jest jednowymiarowe. Ba, jest cholernie złożone i gotowe do wypicia bez leżakowania. Sączyć w tempie żółwim, a będziecie zadowoleni.
----------
Styl: Braggot Bourbon Barrel Aged
Alk: 14% Obj.
Ekstrakt: 28°
IBU: 3,75/5
Skład: słód (pilzneński, wiedeński, aromatic, crystal oak, amber, special X), chmiel Admiral, drożdże (scottish ale, brettanomyces claussenii, brettanomyces bruxellensis), miód (lipowy, wielokwiatowy), cukier trzcinowy.
Do spożycia: 31.10.2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz