Czasami zdarzy się, że gwiazdy ułożą się idealnie, a planety utworzą łuk tak idealny, że samo Dzieciątko zapłacze z zachwytu. Tak było dzisiaj... powiedzmy. W ostatniej ankiecie wybraliście wymrażane wheat wine z Browaru Spółdzielczego, a dzisiaj, w dzień degustacji spadł śnieg. Przypadek? Nie sądzę.
Wymrażane piwa to nie przelewki. Chociaż czekaj... to w pewnym sensie są przelewki po zamrożeniu wody i przelaniu ekstraktu. Aaanyway, chodzi mi o to, że nie wolno do nich podchodzić nieprzygotowanym. Alkohol może zabić, wystarczy popatrzeć na jego ilość w innych piwach tej serii. Lodziarza mam już od dnia premiery, ale po pierwszych degustacjach w internecie postanowiłem go przeleżakować w piwnicy. Ludziska pisali o wstrętnym alkoholu... to co będę ryzykował - pomyślałem. Czy ten niecały miesiąc po dacie przydatności wystarczył? Przekonajmy się.
Etykiet tej serii nie trzeba nikomu przedstawiać. Haftowane, grube, no po prostu jedyne w swoim rodzaju. Piwo też nie ustępuje wyglądem. Jest miedziane, wyraźne, aż razi w oczy. Jak na taki ekstrakt wydaje się być dość klarowne, aczkolwiek przypomina trochę miód z daleka. Piany nie ma, ale przy piwach wymrażanych nie ma się jej co spodziewać.
Tak mała ilość w szkle, a ile radości z wąchania... Naprawdę, Lodziarz pachnie wręcz wyśmienicie. Może to trochę dziwnie brzmieć, ale uwierzcie mi że tak jest. Suszone owoce wiodą prym w tym jakże złożonym aromacie. Rodzynki, daktyle (te zadziwiająco wyraźne) i śliwki polane miodem, jak jakaś ekskluzywna mieszanka bakalii, jeżeli jest coś w ogóle takiego. Do tego świeża nuta wanilii i wyraźne tło z... pumpernikla? Nieee... skórka od chleba też to nie jest, a blisko. Ooo wiem, ciasto biszkoptowe. Całość otoczona delikatnie przyjemnym alkoholem. Intensywnie i do ostatniego łyku.
Aż mi ślinka pociekła na myśl o zanurzeniu ust w tym likierze, jak jakiemuś alkoholikowi pospolitemu dosłownie. Konsystencja przypominająca właśnie likier, spływający bardzo powoli do przełyku. Czuć gęstość, czuć też to całe skondensowane dobro zamknięte w tej małej buteleczce. Wysycenie na niskim poziomie, ot tak żeby delikatnie zaznaczyć, że to jednak piwo. Wyraźna podstawa słodowa, przypominająca już bardziej delikatnie przypieczone pieczywo z jakimś tam ułamkiem biszkoptu. Do tego polewa miodowa (z takiego świeżo zebranego plastra), ale o dziwo nie aż tak bardzo muląca. Miks owocowy to jakaś bajka z innego świata. Idealne dobrane proporcje daktyli, śliwek i rodzynek. No i pojawiające się co jakiś czas suszone morele, które uwielbiam. Goryczka, o dziwo, też jest. I to nawet całkiem wyraźna. Taka lekko ziołowa można rzec. Jest za krótka żeby przeszkodzić w czymkolwiek, ale nawet fajnie kontruje tę całą mocarną słodycz. Finisz podobny do reszty, z tym że pojawia się lekka przyprawowość, którą ciężko mi jest określić. A alkohol? No jest, ukryty idealnie. Rozgrzewa od środka aż człowiekowi się ciepło na sercu robi. Lodziarz z Browaru Spółdzielczego jest naprawdę wyśmienitym piwem, warto było przeczekać datę ważności aby mieć pewność co do jego ułożenia. To piwo jest, dosłownie, kwintesencją "sączenia".
----------
Styl: Iced Wheat Wine
Alk: 12,7%
Ekstrakt: b/d
Ekstrakt: b/d
IBU: b/d
Skład: słód (pszeniczne, jęczmienne), chmiele, drożdże.
Do spożycia: 28.02.2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz