Ja się chyba naprawdę stary robię... Ponad 2 tygodnie bez alkoholu z powodu dziwnej choroby potrafi człowieka wybić z rytmu. Na szczęście moje przypuszczenia co do alergii na jęczmień się nie potwierdziły. Głównie dlatego, że po wypiciu dzisiejszego piwa nie umierałem kolejne 3 dni. No, ale zbadać się będę musiał, bo na starość dostałem JAKIEGOŚ uczulenia... pewnie na jakieś pyłki.
Nos to mi praktycznie rzecz biorąc... odpadł. Jakieś dziwne gorączkowanie też było. Zatoki wybuchły jak pamiętny John Cherry. 4 zestawy leków dalej i jest już w miarę ok, ale trzeba będzie coś z tym zrobić. Powrót do degustacji musiał być zatem z przytupem, a dzisiejsza NEIPA była jednym z najbardziej wychwalanych piw tego półrocza przecież.
Etykieta (tak jak w przypadku poprzedniej degustacji) bardzo przyjemna i profesjonalna. Papier szorstki, ale dość wytrzymały, równo naklejony i bez bąbli. Grafika wyśmienita, kojarzy mi się ze starymi metalowymi teledyskami i D&D wszelakiego typu. Piwo też niczego sobie. Ładny i równo zmętniony złoty kolor z wysoką, ale dziurawą pianą. Ta niestety szybko zanika pozostawiając po sobie mały kożuch i lekki lacing.
Takie powroty do alkoholizmu, ekhem, do swojego hobby to ja lubię. Zapach tego piwa przypomniał mi (po tak długim czasie) dlaczego tak w ogóle bawię się w ten cały craftowy cyrk. Aromat jest tak wyraźny i tak soczysty, że aż dech zapiera. Nie trzeba jechać w tropiki skoro ma się je w szklance. Mango, ananas, liczi + pełno innych cytrusów. Do tego trąci też zroszoną trawą i bardzo delikatnie naftą. Tą ostatnią zazwyczaj spotykam w naprawdę dobrych IPAch i według mnie całkiem dobrze się w nim odnajduje. Całość trwała, do ostatniego łyku.
Trochę za dobry mi się ten powrót do piwa wydawał i miałem dziwne przeczucie, że w po wypiciu pierwszego łyku tak kolorowo już nie będzie... nic z tych rzeczy. Ciałko idealne, w punkt. Czuć je trochę, ale całość pozostaje soczysta, dość gładka i... znikająca ze szkła w zastraszającym tempie. Wysycenie średnie, do dużego. Na pierwszym planie znowu tropiki. Miąższ aż cieknie po brodzie, głównie z mango, liczi, marakui, bliżej nieokreślonego miksu z białych owoców i delikatnej nafty. W tle fajna i subtelna pszenica, bez karmelu. Słodkie, ale w dobrym momencie wchodzi zdecydowana goryczka. Profil ma taki trawiasto-żywiczny jak "na moje oko" i bardzo dobrze się wgryza w to towarzystwo. Finisz zadziwiająco wyraźny. Owocowy, ale z przeważającą cierpkością cytrusową, pewnie grapefruitową, trochę wyraźniejszą naftą i delikatną nutą mandarynkową. Goddamn, cholernie dobre to jest, a wiecie, że rzadko kiedy się podniecam ipami-srami. Chyba najlepsze New England/Vermont IPA na rynku.
----------
Styl: New England IPA
Alk: 6% Obj.
Ekstrakt: 15% Wag.
IBU: b/d
Skład: słód (jęczmienny, pszeniczny), płatki (owsiane, pszeniczne), chmiel, drożdże.
Do spożycia: 23.11.2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz