Mam ochotę na śliweczkę. Taką obtoczoną czarnym jak smoła syropem porterowym. No co? Kobiety w ciąży mogą mieć zachcianki typu ogórek kiszony z tortem czekoladowym, a ja nie? Inna sprawa, że chodził mi już po głowie stout ze śledziem z Piwoteki... rozmarzyłem się niepotrzebnie (a stouta udało mi się wypić na ostatnich Targach Piwnych w Poznaniu).
Miałem wybór: albo Imperium Prunum, albo porter z Grodziska za 4,99zł. Oba leżały już od jakiegoś czasu w piwnicy. Wewnętrzny Janusz odezwał się bardzo szybko i chwyciłem mniejsze zło. No, bo przecież co może pójść nie tak w tej kompozycji? Śliweczka, dymione słody, porterek. Samo dobro, prawda? PRAWDA?
Etykieta niczym szczególnym się nie wyróżnia. Ot zmienili kolor tła i tyle. Wyciera się też dość szybko przez co sam kolor zanika. Kapsel spoko, mimo tego, że ich logo składa się głównie z tekstu. Piwo ma czarną, nieprzejrzystą barwę. Jaaakbyście się uparli to wymusicie maluteńkie brązowe refleksy na pograniczu. Piana... słabiutka, nawet nie na jeden palec. Szybko znika ze szkła pozostawiając dziurawy kożuch.
Po tym powrocie do blogowania chyba każde piwo zadziwia mnie intensywnością aromatu... w tym przypadku nie jest inaczej. Mimo odstania parunastu minut w szkle po nalaniu (no wiecie, foteczki na instagrameczki same się nie zrobią) nadal buchało zapaszkami. Może trochę prostymi, ale zawsze. Jest śliweczka, ale taka już mięciutka (dojrzała, jak kto woli). Do tego czekolada, która trochę mi się skojarzyła z tą z poprzednich świąt (dobrze wiecie o co mi chodzi). Są też słabe przypieczone słody i nuta rozpuszczalnika. Ta ostatnia nie wpływa na szczęście zbytnio na odczucia.
W smaku... jest dziwnie. Nie podoba mi się to za cholerę. Niby czuć te 22% ekstraktu, bo ma się to uczucie puszystości w ustach. Niestety pojawia się też czasami taka jakaś dziwna... pustka, po której złowieszczo atakują wręcz szampańskie bąbelki. Ja rozumiem, że to z Grodziska... ale bez przesady. Smakowo na pierwszym planie gorzkawa czekolada i... brak kawy z oryginału. Zamiast niej mamy jednowymiarową śliwkę, Niby w poprzedniej wersji brakowało mi owoców, ale aż tak diametralnej zmiany nie oczekiwałem, broń Boże. Nie podoba mi się też to, że śliwka z czekoladą walczą ze sobą na śmierć i życie. Goryczka jest słaba, delikatnie palona i nie ma tutaj nic do gadania. Na finiszu wychodzi kwaskowatość kawowa. Normalnie bym się z tego cieszył, ale jest tak krótka i kłująca, że aż odechciewa mi się to pić. W tle nadal śliwkowa słodycz, zalatująca dosypaną toną cukru białego. Zmęczyć... zmęczyłem. Jest to jednak krok w tył dla browaru. Ani to ułożone, ani intrygujące, a zwyczajnie... irytujące. Wiecie co jest jednak najgorsze? Nie ma w tym ani krzty wędzoności grodziskiego, a przecież tyle słodu poszło do kotła.
----------
Styl: Porter Śliwkowy
Alk: 10% Obj.
Ekstrakt: 22% Wag.
Ekstrakt: 22% Wag.
IBU: 40
Skład: słód (pszeniczny suszony dymem dębowym, jęczmienny wędzony dymem z gruszy, jęczmienny prażony, jęczmienny pilzneński), ekstrakt słodowy, zagęszczony sok śliwkowy (2%), chmiel (Magnum, Iunga), naturalny aromat śliwki, drożdże grodziskie.
Do spożycia: 17.03.2020
Panie gdzie to kupić??
OdpowiedzUsuńJa dorwałem w sklepie specjalistycznym, bo już nigdzie w marketach nie było ;x
Usuń