Z roku na rok pojawia się coraz więcej festiwali piwnych. Dziwne to zjawisko, bo już rok temu myślałem, że rynek jest nimi przesycony... Zabawne jest jednak to, że PTP były moim pierwszym w tym roku. Przyczyn jest wiele, ale my nie o nich dzisiaj.
Takie eventy mają to do siebie, że jak człowiek się mentalnie (i fizycznie) nie przygotuje to może bardzo źle skończyć. Można rozmawiać o polskiej scenie craftowej w samych superlatywach, ale alkohol to alkohol. Dlatego zabrałem ze sobą szkło idealne: kieliszek degustacyjny o pojemności 100ml.
Oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie kupił sobie jakiegoś dodatkowego szkła do kolekcji. Akurat trafiło na "puszkę" z Browaru Trzech Kumpli. Chciałem jeszcze zakupić to słodkie szkiełko z Golema, ale 100 sztuk rozeszło się zanim trafiłem na ich stoisko...
Jeżeli mam być szczery... to nie miałem żadnego planu przygotowanego na Poznańskie Targi Piwne w tym roku. Jedyne co, to zarezerwowałem sobie całkiem spoko apartament za grosze rzut kamieniem od samych hal targowych. Nie jechałem sam, dlatego nie miałem zamiaru chodzić po browarach i robić z nimi wywiadów. Od tego był np. Docent czy Piwny Klub. Co innego szybkie i luźne rozmowy, akurat co do tych moja druga połówka była wyrozumiała.
Zaczęło się... jak zwykle. Jestem prostym człowiekiem: widzę grubiutkiego RiSa/Portera to proszę o zalanie nim szkła. Tak wiem, łatwo jest wtedy skończyć imprezę po dwóch godzinach, ale właśnie po to mam ten kieliszek. Co prawda niektórzy nie chcieli nalewać takiej pojemności, ale stoisk było tyle, że jakoś mi nie było szkoda. Tak na marginesie... kto w dzisiejszych czasach robi piwo wybitnie degustacyjne (i zazwyczaj wysoce alkoholowe) i każe pić minimum 0,3l? I to jeszcze na festiwalu? Kpina trochę według mnie.
Na wejściu (oprócz wcześniej wymienionych RiSów) powitał nas smog, rodem z Krakowa. Co prawda foodtrucki były w oddzielnej hali na końcu, ale w tym roku coś nie pykło z wentylacją chyba. Ostatnio tak nie było, tego jestem pewien. Po moooże godzinie człowiek się przyzwyczajał, ale ubrania były do prania (i to nawet jak nie zachodziłeś/aś na gastronomie). Co do samego jedzenia to wybór był przedni. Pastrami i zapieksy wchodziły jak Norek do Krawczyków, słodkie rzeczy też były niczego sobie. Brakowało jednak miejsc siedzących. Tak jakby 80% ławek przenieśli do pierwszej hali, a ty człowieku jedz sobie na stojąco.
Z toaletami był jak zwykle problem. Wszyscy rzucali się na te w pierwszej hali i mało kto wiedział, że za strefą gastro też były. Chodziłem tam cały czas i ani razu nie natrafiłem na kolejkę. Najbardziej jednak denerwowała... piana. Nie ma co ukrywać, mieli nasi kochani rzemieślnicy problemy z instalacją (albo jej obsługą). Jak Ci nalewają takiego RiSa po trzydziestu beczkach i piana oblewa Ci całe szkło to wiedz, że coś musi być nie tak. Jedni próbowali odczekać i dolewali po trochu, a inni mieli to gdzieś. Były to jednak pojedyncze przypadki, których nie mam zamiaru wymieniać. Przedstawiciele rzemiosła polskiego w większości przypadków to bardzo mili i pomocni ludzie. Można z nimi pogadać, doradzą Ci też na pewno. Tylko nie stójcie za długo, bo Was kolejka zje.
Zauważyłem też, że niektórym to już się nawet nie chce stanowiska fajnego zrobić. Według mnie jakość w tym przypadku podupadła, chociaż nie mam porównania z innymi festiwalami. Ludzie wybierają oczami. Tak jak w sklepach przyciąga etykieta tak na festiwalach stanowisko browaru. Pochwały należą się np. dla Browaru Minister, ich zielono-różowy domek każdy zapamięta tego, jestem pewien.
Smutnym przykładem przemijania był obrazek, który napotkałem jakoś pod wieczór dnia pierwszego bodajże. Widzicie go powyżej. Pamiętacie jaki był hajp na Buzdygana Rozkoszy? Tutaj sobie tak o stoją dwa kartoniki pozostawione na brudnej podłodze. Trochę uświadamia to człowiekowi, że chyba jednak nie warto się podniecać do granic możliwości podczas premiery danego piwa.
Jeżeli chodzi o same piwa to... uff. Dawno tylu nie spróbowałem w jednym miejscu. Było gdzieś z 24 sztuk, z tego 2/3 tzw. mocarzy. Z tych wszystkich najbardziej utknęły mi w pamięci:
Aqua Regia Bowmore BA (Piwoteka) - za to, że zasmakowało mi połączenie kwasu z whisky. I to jeszcze z przyjemnym żytnim zacięciem. Ezoteryczne Szuwary (Harpagan) - mokry sen każdego wielbiciela wiśni. Intensywne owoce w smaku i aromacie wspomagane czekoladą i kawą. Wbrew pozorom nie jest ulepkowo słodkie. Blend Battle vol.2 (Deer Bear) - ... no co, makowiec w płynie. Beczka po Laphroaigu też zrobiła robotę. Całość tak oblepiająca i wspaniała, że z chęcią wydałbym grube dolary na butelkę (niestety takowych nie było). Szabrownik (Profesja) - dziwna rzecz, aczkolwiek mega pijalna i kwaśna (na dwa sposoby). Może jednak warto łączyć piwo z cydrem? Ciężko jest mi coś więcej napisać, bo pierwszy raz (tak na serio) olałem robienie notatek i zająłem się czystym delektowaniem się. Wspaniała rzecz, mówię Wam. Pobieżnie wystawiłem oceny na swoim Untappd, jeżeli Was to interesuje.
Co tam jeszcze się działo... a no tak, bomby. Ktoś słono zapłaci za swoje słabiutkie kartonowe nosidełka, bo parę razy byłem świadkiem tragedii życiowych niczego niespodziewających się klientów. Dwa razy nawet dostałem rykoszetem, tak blisko było. Smutny obrazek, ale co zrobisz. Scenę omijałem, szczerze mówiąc nie miałem czasu zbytnio. Dlatego nie powiem Wam jak wyglądały panele pod względem merytorycznym. Na galę rozdania nagród KPR nie zostałem, 5 minut wcześniej odjeżdżał mój pociąg.
Ogólnie rzecz biorąc festiwal na plus. Mam jednak wrażenie, że coś się kończy. Cały czas miałem takie dziwne uczucie, jakby się organizatorom i wystawcom coraz mniej... chciało. A może tak po prostu wygląda koniec sezonu? Hmm, chyba nie "może" a "na pewno". Już pomijam fakt absencji paru znanych i lubianych przedstawicieli craftu. Organizatorzy mogliby też w końcu pomyśleć o miejscu na plecaki/torby. Szatnia działała, ale można było zostawić tylko odzież wierzchnią. Gdyby nie zaprzyjaźniony browar (nie napiszę jaki, bo jeszcze będziecie ich męczyć przy następnej okazji) nie mielibyśmy gdzie zostawić plecaków drugiego dnia.
Czy przyjadę za rok? Zapewne tak. Poznańskie Targi Piwne są w pewnym rodzaju mało... inwazyjne. Kolejki nie są długie, liczba wystawców zazwyczaj jest wystarczająca, a miejscówka przy samym dworcu pozwala na szybkie przemieszczanie się.
Zaczęło się... jak zwykle. Jestem prostym człowiekiem: widzę grubiutkiego RiSa/Portera to proszę o zalanie nim szkła. Tak wiem, łatwo jest wtedy skończyć imprezę po dwóch godzinach, ale właśnie po to mam ten kieliszek. Co prawda niektórzy nie chcieli nalewać takiej pojemności, ale stoisk było tyle, że jakoś mi nie było szkoda. Tak na marginesie... kto w dzisiejszych czasach robi piwo wybitnie degustacyjne (i zazwyczaj wysoce alkoholowe) i każe pić minimum 0,3l? I to jeszcze na festiwalu? Kpina trochę według mnie.
Na wejściu (oprócz wcześniej wymienionych RiSów) powitał nas smog, rodem z Krakowa. Co prawda foodtrucki były w oddzielnej hali na końcu, ale w tym roku coś nie pykło z wentylacją chyba. Ostatnio tak nie było, tego jestem pewien. Po moooże godzinie człowiek się przyzwyczajał, ale ubrania były do prania (i to nawet jak nie zachodziłeś/aś na gastronomie). Co do samego jedzenia to wybór był przedni. Pastrami i zapieksy wchodziły jak Norek do Krawczyków, słodkie rzeczy też były niczego sobie. Brakowało jednak miejsc siedzących. Tak jakby 80% ławek przenieśli do pierwszej hali, a ty człowieku jedz sobie na stojąco.
Z toaletami był jak zwykle problem. Wszyscy rzucali się na te w pierwszej hali i mało kto wiedział, że za strefą gastro też były. Chodziłem tam cały czas i ani razu nie natrafiłem na kolejkę. Najbardziej jednak denerwowała... piana. Nie ma co ukrywać, mieli nasi kochani rzemieślnicy problemy z instalacją (albo jej obsługą). Jak Ci nalewają takiego RiSa po trzydziestu beczkach i piana oblewa Ci całe szkło to wiedz, że coś musi być nie tak. Jedni próbowali odczekać i dolewali po trochu, a inni mieli to gdzieś. Były to jednak pojedyncze przypadki, których nie mam zamiaru wymieniać. Przedstawiciele rzemiosła polskiego w większości przypadków to bardzo mili i pomocni ludzie. Można z nimi pogadać, doradzą Ci też na pewno. Tylko nie stójcie za długo, bo Was kolejka zje.
Zauważyłem też, że niektórym to już się nawet nie chce stanowiska fajnego zrobić. Według mnie jakość w tym przypadku podupadła, chociaż nie mam porównania z innymi festiwalami. Ludzie wybierają oczami. Tak jak w sklepach przyciąga etykieta tak na festiwalach stanowisko browaru. Pochwały należą się np. dla Browaru Minister, ich zielono-różowy domek każdy zapamięta tego, jestem pewien.
Smutnym przykładem przemijania był obrazek, który napotkałem jakoś pod wieczór dnia pierwszego bodajże. Widzicie go powyżej. Pamiętacie jaki był hajp na Buzdygana Rozkoszy? Tutaj sobie tak o stoją dwa kartoniki pozostawione na brudnej podłodze. Trochę uświadamia to człowiekowi, że chyba jednak nie warto się podniecać do granic możliwości podczas premiery danego piwa.
Jeżeli chodzi o same piwa to... uff. Dawno tylu nie spróbowałem w jednym miejscu. Było gdzieś z 24 sztuk, z tego 2/3 tzw. mocarzy. Z tych wszystkich najbardziej utknęły mi w pamięci:
Aqua Regia Bowmore BA (Piwoteka) - za to, że zasmakowało mi połączenie kwasu z whisky. I to jeszcze z przyjemnym żytnim zacięciem. Ezoteryczne Szuwary (Harpagan) - mokry sen każdego wielbiciela wiśni. Intensywne owoce w smaku i aromacie wspomagane czekoladą i kawą. Wbrew pozorom nie jest ulepkowo słodkie. Blend Battle vol.2 (Deer Bear) - ... no co, makowiec w płynie. Beczka po Laphroaigu też zrobiła robotę. Całość tak oblepiająca i wspaniała, że z chęcią wydałbym grube dolary na butelkę (niestety takowych nie było). Szabrownik (Profesja) - dziwna rzecz, aczkolwiek mega pijalna i kwaśna (na dwa sposoby). Może jednak warto łączyć piwo z cydrem? Ciężko jest mi coś więcej napisać, bo pierwszy raz (tak na serio) olałem robienie notatek i zająłem się czystym delektowaniem się. Wspaniała rzecz, mówię Wam. Pobieżnie wystawiłem oceny na swoim Untappd, jeżeli Was to interesuje.
Co tam jeszcze się działo... a no tak, bomby. Ktoś słono zapłaci za swoje słabiutkie kartonowe nosidełka, bo parę razy byłem świadkiem tragedii życiowych niczego niespodziewających się klientów. Dwa razy nawet dostałem rykoszetem, tak blisko było. Smutny obrazek, ale co zrobisz. Scenę omijałem, szczerze mówiąc nie miałem czasu zbytnio. Dlatego nie powiem Wam jak wyglądały panele pod względem merytorycznym. Na galę rozdania nagród KPR nie zostałem, 5 minut wcześniej odjeżdżał mój pociąg.
Ogólnie rzecz biorąc festiwal na plus. Mam jednak wrażenie, że coś się kończy. Cały czas miałem takie dziwne uczucie, jakby się organizatorom i wystawcom coraz mniej... chciało. A może tak po prostu wygląda koniec sezonu? Hmm, chyba nie "może" a "na pewno". Już pomijam fakt absencji paru znanych i lubianych przedstawicieli craftu. Organizatorzy mogliby też w końcu pomyśleć o miejscu na plecaki/torby. Szatnia działała, ale można było zostawić tylko odzież wierzchnią. Gdyby nie zaprzyjaźniony browar (nie napiszę jaki, bo jeszcze będziecie ich męczyć przy następnej okazji) nie mielibyśmy gdzie zostawić plecaków drugiego dnia.
Czy przyjadę za rok? Zapewne tak. Poznańskie Targi Piwne są w pewnym rodzaju mało... inwazyjne. Kolejki nie są długie, liczba wystawców zazwyczaj jest wystarczająca, a miejscówka przy samym dworcu pozwala na szybkie przemieszczanie się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz