Wypalenie stylowe to znana przypadłość w świecie piwnym. Dzieje się to wtedy, gdy jegomość pijący crafty uczepi się jednego, macierzystego stylu i pije go praktycznie cały czas. Wielu z nas ma tak gdy temperatura za oknem spada poniżej zera. Sam sięgam wtedy głównie po RiSy i portery. W końcu kubki smakowe mówią "hola hola!" i zaczynają się buntować. Wtedy trzeba przepłukać je zgoła odmiennym stylem. Czy zmyśliłem to sobie teraz? No gdzie, skąd.
Swój "odwykowy" napój wybrałem z rozsądkiem. Poczytałem trochę na necie i wyszło mi, że z dostępnych teraz piw to właśnie podwójna IPA z Trzech Kumpli będzie najbardziej kontrastowym trunkiem do tych pitych przeze mnie wcześniej. W sklepie mieli jeszcze sesyjną wersję, ale ja potrzebuję ostrego kopniaka.
Etykieta w stylu browaru. Ot wzorki wzoreczki, które niby nic nie znaczą, ale za to tworzą całkiem przyjemną dla oka całość. Trochę jednak dbałość o szczegóły została olana jeżeli chodzi o sam tekst. Błąd na kontrze mówi nam aby "spróbować też pierwszego piwa z serii... Taura"? Yyy, to to, które właśnie pijemy? No i w składzie powtarzają się poszczególne elementy. No nic, kapsel firmowy jest to jest spoko. Piwo złociste, daje po oczach jak słońce w czerwcu. Całość lekko zmętniona. Na początku dość wysoka piana bardzo szybko robi się dziurawa niestety. Kożuch zostaje już jednak do końca picia.
Śpieszcie do sklepów jeśli potrzebujecie mocnego, nowofalowego o(t)rzeźwienia po tych wszystkich RiSach. Wiecie jak to ja, zanim zrobię zdjęcia... to po aromacie nie ma śladu. W tym przypadku tak nie jest. Uderzenie tropików nowozelandzkich jest tak samo mocne na początku, jak i na końcu picia. Na pierwszym planie pomelo elo elo, liczi i morela. Na drugim bardziej pospolite zapaszki w postaci pomarańczy i limonki. Pięknie się one bawią ze sobą. A jak jeszcze doda człowiek do tego czasami wyczuwalne kiwi (nie żartuję teraz) to już w ogóle jest zabawa na całego.
Przez ten cały soczysty aromat zapomniałem, że to podwójna IPA. Już pierwszy łyk postawił mnie do pionu, bo ciałko jest dość zauważalne. Nie żeby jakoś szczególnie zapychało, jest po prostu odczuwalne bardziej niż w zwykłej IPA (duuuh, w końcu taki styl). Kremowa tekstura, piwo jest na swój sposób puchowe można nawet rzec. Wysycenie średnie, pasuje idealnie. W smaku na pierwszym planie słodkie owoce: liczi, morela, trochę brzoskwini chyba nawet. Kiwi gdzieś znikło, ale limonka pozostała jako przyjemnie wypełniające tło. Do tego delikatne nuty nafty, co mnie akurat nie dziwi i zadowala niezmiernie. Przy każdym kolejnym łyku zadziwia mnie jednak to, jak soczyste jest to piwo... serio serio. Podstawa pszeniczna też robi robotę i nie jest dzięki bogu słodowo-karmelowa. Goryczka średnio intensywna, delikatnie żywiczna. Finisz traci na słodkości, co tylko urozmaica doznania. Nafta się zbroi, tak samo nuty żywiczne. Pozostawiają lekko gorzkawy posmak w ustach. Jak dla mnie bomba, orzeźwiająca i soczysta. Odruchowo chciałem przetrzeć brodę rękawem jak po dobrze nasyconej pomarańczy.
----------
Styl: NZ Double India Pale Ale
Alk: 6,6% Obj.
Ekstrakt: 18,5% Wag.
IBU: 40
Skład: słód (jęczmienny, pszeniczny), chmiel (Wai-iti, Mouteka, Galaxy), płatki (pszenne, owsiane), drożdże.
Do spożycia: 16.07.2019
Nie da się tego czytać!
OdpowiedzUsuńGorzej już tylko pisze ten koleś z "Piwolucja". kole