Na polskiej, jak i zagranicznej scenie craftowej pojawia się wiele trendów. Trochę słabe jest jednak to, że nie potrafimy za bardzo wykreować własnych (no może oprócz popytu na grodziskie parę lat temu). Podobnie jest i tym razem, chociaż chyba w trochę mniejszej skali. Moda na craftowe lagery zaczęła się w tamtym roku i jej, chyba, najbardziej znanym przedstawicielem było piwo Kryształ (teraz, po pewnych prawnych perturbacjach związanych z Perłą po prostu "K"), czyli kooperacja Pinty i browaru Łańcut.
Ludzie rozchwytywali to piwo, blogerzy nazywali je fenomenem, a ja siedziałem sobie wtedy z boku i drapałem się po głowie. Tak samo jak w przypadku Pierwszej Pomocy z Pinty, które swojego czasu chodziło po 8-9zł za butelkę... Odświeżona wersja Kryształu kosztowała w jednym z multitapów bodajże 16zł. Ja rozumiem, że każdy może sobie robić co chce w swoim lokalu, ale to akurat pokazuje skalę odrealnienia społecznego, które nas dosięgnęło. Że tak się zapytam wprost: gdzie tu ku$!% craft?
Dobra, zajmijmy się samym piwem, bo mnie ten wewnętrzny hejt zje do reszty. Z zewnątrz całość wygląda spoko. Etykieta wzorowana na te starodawne, mocno kojarzące się z "jasnym pełnym" dawnych czasów. Kapselek firmowy, łańcutowy. Piwo mieni się ślicznie złocistym kolorem z zerowym zmętnieniem i ma typową dla lagerów pianę: bielutką i dość wysoką. Opada w średnim tempie przy akompaniamencie sporych bąbli.
No pachnie to... lagerowo. Co prawda tak poprawnie i intensywnie (co nie jest spotykane dość często w koncernowych lagerach), ale nadal... lagerowo. Słodowość na pierwszym planie, jest słodko, ale też nie ulepkowo na szczęście. Wyróżnia się chmiel, co jest wielkim zaskoczeniem. Duża porcja chmielowych ziół i trochę mokrej trawy. Nie powiem, już teraz robi się rześko i przyjemnie.
Zachęcony wziąłem spory łyk i muszę przyznać, że coś we mnie pękło. Kojarzycie tą scenę z Ratatouille z flashbackiem? Tak się poczułem właśnie. Życie stało się prostsze, bez zbędnych udziwnień. Całość chrupka, jak ten wymarzony pils za trzy zyle. Wysycenie średnie do dużego. W smaku słody (takie trochę ciasteczkowe, czy też biszkoptowe) przegryzione sporą dawką chmielu, który pozostaje jednak na drugiej pozycji. Tutaj znowu zioła i dopiero co zroszona trawa, świeżo skoszona. Goryczka nadzwyczaj wyraźna, ale też przyjemnie punktowa. Na finiszu troszku więcej ziół wyczuwam. Całość cholernie orzeźwiająca, z czystym lagerowym profilem, którego ze świeczką można szukać w koncernowych piwach. Tak, zachwyciłem się. Niestety bardzo szybko przypomniałem sobie o cenie i typowym podejściem kopyrowym, jako że craft musi być drogi i szczerze? Odechciało mi się.
Zachęcony wziąłem spory łyk i muszę przyznać, że coś we mnie pękło. Kojarzycie tą scenę z Ratatouille z flashbackiem? Tak się poczułem właśnie. Życie stało się prostsze, bez zbędnych udziwnień. Całość chrupka, jak ten wymarzony pils za trzy zyle. Wysycenie średnie do dużego. W smaku słody (takie trochę ciasteczkowe, czy też biszkoptowe) przegryzione sporą dawką chmielu, który pozostaje jednak na drugiej pozycji. Tutaj znowu zioła i dopiero co zroszona trawa, świeżo skoszona. Goryczka nadzwyczaj wyraźna, ale też przyjemnie punktowa. Na finiszu troszku więcej ziół wyczuwam. Całość cholernie orzeźwiająca, z czystym lagerowym profilem, którego ze świeczką można szukać w koncernowych piwach. Tak, zachwyciłem się. Niestety bardzo szybko przypomniałem sobie o cenie i typowym podejściem kopyrowym, jako że craft musi być drogi i szczerze? Odechciało mi się.
----------
Styl: Lager/ Jasne Pełne
Alk: 5,2%
Ekstrakt: 12,5°
IBU: b/d
Skład: słód (premium pilsner, carapils), płatki ryżowe, chmiel (Styrian Cardinal, Styrian Wolf), drożdże dolnej fermentacji.
Do spożycia: 31.01.2020
Parę miesięcy temu piwną Polskę obiegła bardzo smutna wiadomość... minibrowar Haust przestał istnieć. Dla mnie osobiście było to dość druzgocące info, bo między innymi właśnie w jego murach zaczynałem przygodę z piwną rewolucją. Chyba każdy zna ich Citre, a i jakby nie patrzeć to właśnie tam zaczęły się początki browaru Birbant. Co najgorsze zamknięcie Hausta nie miało za dużo wspólnego z piwowarstwem, a bardziej z właścicielami budynku itd.
Gorąco, co nie? Ukrop straszny, chociaż na WFDP10 (relacja już w tym tygodniu) sobota wcale się taka ciepła nie zapowiadała. Zacznijmy od tego, że wiało jak cholera i padało chyba do 14:00. Co innego niedziela... No, ale człowiek musiał wracać autem do domu to na stadionie pojawiłem się tylko i wyłącznie w jednym celu: po fanty.
Jednym z nich jest nasz dzisiejszy gość z browaru Szpunt, jakaś premiera w dodatku, czy też nowość po prostu... tak do końca nie jestem pewny. Mogę sobie narzekać na ipy-sripy, ale taką orzeźwiającą nawet ja nie pogardzę w taką pogodę. To co, wychylylybymy?
Etykieta z serii tych mieniących się. Grafika przypomina słońce z pszenicy. Całość na dużym propsie. Osoba, która wpadła na ten pomysł te paręnaście piw temu powinna dostać podwyżkę. Kapsel golas, czekam z niecierpliwością na firmowy. Piwo ma kolor złoty, jasno-pomarańczowy, słoneczny wręcz... muszę dalej wymieniać? Chyba już go sobie w głowie wyobraziliście. Całość ładnie zmętniona. Piana z początku wysoka na dwa palce szybko się ulotniła. Pozostał po niej widoczny na zdjęciu kożuch.
Już na samym festiwalu, przy dość mocnym wietrze, pachniało mi to cholernie intensywnie. W ogródkowym zaciszu jest jeszcze lepiej (tak, dzisiaj sąsiedzi nie mają imprezy, poniedziałek w końcu). Z pięści w nos dostajemy od cytrusów (rześki miks grapefruita i odrobiny limonki), brzoskwini, moreli i może odrobiny nafty. Troszku granata się nawet znajdzie gdzieś w tle. Jest też trochę pszenicy, ale to tak mocno w domyśle momentami.
Niestety już na samym początku pojawił się pewien problem jeżeli chodzi o picie Sunspota na świeżym powietrzu... Boziu jak to dobrze wchodzi przy tej temperaturze i full blast słońcu. Gdzieś prawie w połowie shakera ocknąłem się, przecież muszę to jakoś opisać! Ciałko? Bajka. Jest rześko i orzeźwiająco, a to ma przecież 15° Plato. Czuć też efekt płatków pszennych, jest bowiem taka pewna doza jedwabistości na języku. Wysycenie średnie do wysokiego. Smakowo znowu tropiki i cytrusy głównie. Grapefruit z pomelo, mango, brzoskwinka i trochę nafty. Całość na już trochę wyraźniejszej (niż w aromacie) podbudowie chlebowej. Goryczka taka se, tak na dobrą sprawę chyba jedyny (mały) minus tego piwa. Delikatnie żywiczna, ale też zdecydowanie za krótka. Na finiszu dominują albedowe nuty, głównie grapefruita, połączone z pszenicą i odrobiną limonki. Nic mi się nie chce teraz... poleżałbym sobie na plaży z najnowszym piwem szpuntowym w ręce jakieś... najlepiej dwa tygodnie.
----------
Styl: Wheat India Pale Ale
Alk: 6% Obj.
Ekstrakt: 15°
IBU: "niska"
Skład: słody, chmiel, płatki pszenne, drożdże.
Do spożycia: 04.06.2020
Może się Wam to wydać dziwne, ale nie mam w zwyczaju pić każdej nowości z browaru Świebodzin (mimo tego, że mam do nich dosłownie rzut beretem). To się chyba nazywa klęska urodzaju czy coś takiego. Raj miał premierę bodajże rok temu i jakoś nie miałem okazji go nawet spróbować. Przy kolejnym warzeniu postanowiłem to zmienić.
Dawno też nie było tego browaru na blogu i mój wewnętrzny, lokalny patriota zaczynał się powoli buntować. Pogoda sprzyja IPkom, a żyto w piwie uwielbiam. Dlaczego nie miałbym tego połączyć? Jak sobie przypomnę od czego zaczęła się moja miłość do tego zboża to przybywa mi mentalnie parę lat. Było to Żytnie z Konstancina, feeling old yet? Według mnie za mało mamy takich piw na rynku...
Jakoś to tak jest, że etykiety FLOV chyba każdy beergeek pozna. Mają specyficznych grafików chyba. W tym przypadku jest bardzo kolorowo z widocznym nawiązaniem do nazwy. Może być, chociaż nie do końca pojmuję dlaczego ten zielony pasek na spodzie jest tak duży. Piwo świeci się pod słońce jak złoto. Jest równiutko zmętnione i wręcz hipnotyzujące. Piana z początku wysoka, ale redukuje się po chwili do wyrazistego kożucha. Ładny lacing po niej pozostaje na ściance.
No i jest fajnie. Siedzę sobie na trawie, mrówki wchodzą mi w tyłek, a upojeni sąsiedzi krzyczą przy grillu jak to "te ku... i złodzieje z pinćset plus bioro moje piniondze". Sielsko i tak jakoś patriotycznie zarazem. Dzięki Bogu wystarczy zamknąć oczy i powąchać to co mam w szkle. Pojawiam się w tropikach, a wokół mnie liczi, trochę mango i przede wszystkich cytrusy (tutaj wyraźna skórka pomarańczy). Gdzieś w tle pojawia się też grapefruit i trochę karmelu.
Otwieram oczy... "przecież Ci ku... nikt nie da pieniędzy za darmo, no chyba, że byś był z kościoła". Zamykam je znowu. Pierwszy łyk i znowu wracam do tytułowego raju. Ciałko większe niż w IPA zwykłym, ale to w końcu żytnia wersja więc wszystko się zgadza. Nie przeszkadza to w niczym, bo całość nadal jest dość orzeźwiająca. Wysycenie średnie, pasuje. Troszku się balans zmienił w smaku muszę przyznać. Od początku atakują cytrusy (tutaj skórka pomarańczy znowu i grapefruit), a zaraz za nimi ciągnie się delikatne mango i trochę marakui. W sumie jak się piwo ogrzeje to nawet mi to dość wyraźnie granatem zajeżdża. Podstawa słodowa mocna, ale nie wtrącająca się w paradę i bez widocznych oznak karmelu. Momentami pojawia się żyto ze specyficzną kwaskowatością, ale mogłoby go być trochę więcej. Goryczka wyraźna, ale też momentami za słaba (nawet dla mnie). Profil ma czysto albedowy (grapefruit). Finisz wytrawny, żywiczny i delikatnie imbirowy. Dobre piwo, idealne na te cieplejsze dni. Po degustacjach pierwszej warki (wyczytanych w necie) wnioskuję, że chłopaki (i jedna dziewczyna) poprawili je, bo jest lepiej zbalansowane.
----------
Styl: Rye India Pale Ale
Alk: 6,8% Obj.
Ekstrakt: 16°
IBU: 6/12
Skład: słód (jęczmienny, pale ale, żytni), chmiel (Citra, Warrior, Chinook, Simcoe), imbir, skórka pomarańczy, trawa cytrynowa, drożdże.
Do spożycia: 31.01.2020