Śledź mnie na:

Festyn? No chyba już nie... WFDP10



By  Piwny Brodacz     18.6.19    Tagi:,, 

Rok temu nie zawędrowałem na Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa... w sumie to już nawet nie pamiętam dlaczego. Pewnie jak zwykle jakieś zaliczenia miałem na studiach. W tym roku los się do mnie uśmiechnął, bo weekend festiwalowy miałem (jako jedyny w czerwcu) wolny. Masakra nie?

Plan był prosty: jedziemy do znajomków w piątek (korpo praca nie pozwoliła wcześniej) i zostawiamy sobie parę godzin w sobotę na sam festiwal. Już od jakiegoś czasu mam właśnie takie podejście co do eventów piwnych. No chyba, że jadę sam i tylko w tym celu, ale to się ostatnio baaardzo rzadko zdarza. 



W piąteczek (mimo dość późnego zameldowania się) zrobiliśmy sobie mały biforek w Szynkarni. Jedynym zgrzytem (co mnie zdziwiło w tym miejscu) było to, że barmani olewają trochę kolejkę i polewają piwa z kranów nie patrząc na to, kto pierwszy podszedł. Przynajmniej kelnerki były miłe tym razem i bez focha. Żarcie mieli jak zwykle przepyszne, wybór piw też niczego sobie. Jedno co jeszcze zauważyłem to to, że chyba mają problem z instalacją. 5-6 piw pieniło się jak cholera, a chyba wszystkim na raz się beczki nie skończyły?




Nadeszła sobota. Wychodząc z domu nie zapowiadało się na jakiś mega dobry wypad... głównie przez pogodę. Wiało cholernie, słońca nie było widać, a chmury zwiastowały coś złowieszczego. Ledwo co przeszliśmy przez bramy stadionu i zaczęło padać. Było coś przed 13:00 jeśli mnie pamięć nie myli. Zdjęcia nie oddają tej tragedii, tyle Wam powiem. Miałem bardzo złe przeczucia... aż tu nagle, co jakiś czas, zaczęły pojawiać się przebłyski słońca.




I jak te przebiśniegi na wiosnę zaczęli się też pojawiać ludzie. Wychodzili głównie ze stadionu, bo tam się wszyscy ukryli przed deszczem wcześniej. Dopiero po jakiejś godzinie zaczęli przybywać nowi odwiedzający, z miasta. Dało mi to dużo czasu na sprawdzenie organizacji tegorocznego festiwalu wrocławskiego i muszę stwierdzić, że... było lepiej. Gastro po obu stronach i to w dodatku zróżnicowane. Browary rozmieszczone w miarę sensownie, aczkolwiek niektórzy dostali miejsca dosłownie z dupy, gdzieś "pod płotem". Z tego co jednak widziałem nie przeszkodziło to potem ludziom i kolejki ustawiały się nawet u nich. Najlepszym przykładem mogą być stanowiska Beer Geek Madness i Deer Beer.





W tym roku za częściową organizację odpowiedzialny był też Piwny Klub. Co za tym idzie blogerzy mieli własną strefę, panele na scenie, a nawet... wystawę. Wrzuciłem tam nawet swoje trzy grosze o rowerowej turystyce piwnej. Była też wystawa przedstawiająca piwowarów. Ogólnie bardzo dobry pomysł na wypełnienie miejsca i zainteresowania ludzi mniej znających polski craft. Panele na scenie całkiem ciekawe, ale sam nie lubię w nich uczestniczyć. Jakoś tak mnie trema zjada przy okazji samego myślenia o tym.





Wpadek piwnych raczej nie było. No moooże oprócz jednego, malutkiego i ohydnego wręcz flandersa (chyba, wyparłem go z pamięci) z browaru Świdnica. A tak to klasycznie, szybkie dwa kwasiki i do RiSów trzeba było przejść. Na szczególne wyróżnienie zasługują na pewno: Hover Over (Birbant) - przepyszny kwasik z owocami i Kiwi Experimental BA (Szpunt) - kwas z kiwi leżakowany w beczce po Jacku Danielsie. 1000! (Pracownia Piwa) okazał się być wyśmienitym barley winem, ale całą imprezę rozwalił jednak Buzdygan Rozkoszy w wersji Rum BA (Harpagan), aż zakupiłem sobie butelkę do domu. Co tam jeszcze... a no tak: Dżonka Tomka (Piwoteka) było cholernie zaskakujące, a Veritas (Mermaid Brewing) to chyba wręcz książkowe wykonanie tego stylu. Sunspot (Szpunt) okazał się być idealny w prażący, ostatni dzień festiwalu. Udało mi się go nawet opisać dzień po, ooo tutaj.




Co do samego żarcia: było naprawdę spoko. Duży wybór i zazwyczaj smaczne. Też jakichś dużych kolejek nie było, ani długiego czasu oczekiwania. Zadziałało rozrzucenie stref gastro na dwie i to w dodatku po obu stronach imprezy.





Coraz bardziej widać też trend zatrudniania dodatkowych osób na stanowiskach przez same browary. Sorry dzieciaczki, już Wam Kuli czy też np. Michał Saks (to tylko przykład, AleBrowar przecież bojkotuje WFDP) nie będzie na wyłączność nalewał piwka z kranu. Można było na nich trafić oczywiście, ale zazwyczaj chodzili i rozmawiali ze znajomymi czy też załatwiali sprawy biznesowe. W sumie z jednej strony to dobrze, mają więcej czasu na rozmowy z klientami o crafcie. Pamiętacie jak jeszcze z 3-4 lata temu ludzie w kolejkach się wkurzali, bo jakiś hipster zagadywał właścicieli przy kranach? Oj ja pamiętam...





W ostatni, trzeci dzień zawitałem pod stadion trzeźwy jak niemowlę. Na miejscu był alkomat (i to taki profesjonalny, a nie jak na PTP gdzie przestały działać po jednym dniu), który wskazał zadziwiająco okrągłą liczbę zero. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się tego po sobocie... Zakupiłem torbę i plecako-torbę na fanty i zacząłem obchodzić stanowiska. W końcu jakieś butelki trzeba było przywieźć do domu. Przy okazji mogłem się przypatrzeć jak bardzo ludzie na stanowiskach byli... zmęczeni.


Najlepszy pieseł festiwalowy, pilnowała stanowiska Brokreacji
Co by tu jeszcze... aaa no właśnie. Prawie zapomniałem o najważniejszej rzeczy. W tym roku coś się zmieniło. Coś naprawdę ważnego... Nikt nie może już powiedzieć, że był to festyn rodzinny. Owszem dzieciaków było pełno i miały gdzie się bawić, ale zabrakło tanich straganów z chińskimi zabawkami jak i innych szajsowatych rzeczy, które mnie tak denerwowały we wcześniejszych edycjach. Całość naprawdę wyglądała jak porządny festiwal piwny, którym moglibyśmy się chwalić w Europie.





Pogadało się z ludźmi, podegustowało i odpoczęło w sumie. Jedno, czego żałuję to to, że za mało czasu spędziłem z innymi blogerami. To samo z czasem spędzonym na stadionie. Przyjechałem tam jednak głównie do znajomych i to oni byli priorytetem. Festiwal był takim przyjemnym dodatkiem.


Piwny Brodacz

Podobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi. Dzięki temu uświadomisz innym, że piwo nie kończy się na lagerach a i mi pomożesz w szerzeniu kraftowej kultury. Walczmy z koncernową niewiedzą, każdy z nas może być Rycerzem Ducha Kraftu! Pamiętaj też, że piwo kraftowe zmienia się i każda kolejna warka może inaczej smakować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Informacje prawne:

Treści na blogu przedstawiają autorską ocenę produktów i mają charakter informacyjny o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz. U. 2012 poz. 1356). Blog jest dziełem całkowicie hobbystycznym i nie przynosi żadnych zysków. Treści na blogu tylko i wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Copyright:

Wszystkie zdjęcia (jak i treści) na blogu są mojego autorstwa i nie zgadzam się na ich rozpowszechnianie, publikowanie, jakiekolwiek używanie (w celach zarobkowych lub nie) bez mojej zgody. Dotyczy to wszystkich mediów a głównie internetu, czasopism itd.

Kontakt:

Patryk Piechocki
e-mail: realdome@gmail.com