Człowiek się męczy, wkleja te buźki facebookowe w photoshopie tak, żeby nie było widać białego tła, a Wy... wybieracie w ankiecie piwo, na które wystarczyło zagłosować zwykłym lajkiem. Jak można być tak leniwym? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że woleliście, w październiku, kolejnego kwasa od Pinty zamiast np. takiego wymrażanego koźlaka.
No, ale co ja mogę... lud przemówił. W sumie to przeniosło mnie to trochę w czasy, gdy zabierałem prawie, że każde piwo z tej serii na rower gdzieś hen daleko, bo tak mi podchodziły wtedy. Było to ładnych parę lat temu, a dziś... już mnie trochę nudzi ten kwaśny trend. Za dużo tego, boję się też trochę, że wniknie on do mocnych, ciemnych piw. Czym ja wtedy będę się ogrzewał zimą?
Etykieta typowa dla Pinty, czyli nikt nie wie co na niej jest i tak samo nikt nie zamierza się domyślać (ja też). Kapsel firmowy, nic szczególnego. Piwo prezentuje się za to wyśmienicie. Jest soczyście pomarańczowe z równiuteńkim zamgleniem. Śnieżnobiała piana może i nie jest wysoka, ale za to drobnopęcherzykowa i trwała.
Aromat jest iście genialny muszę przyznać. Coś pokroju bio-super-fit-vege-premium jogurciku z owocami, w sumie to bardziej kefiru. Jest limonka, trochę grapefruita i o dziwo kiwi. Całość przykryte kwasem mlekowym. Wyraźne, nawet już po jakimś czasie ze szkła.
Przyznam szczerze, że miałem obawy co do szeroko pojętej pijalności, jeżeli chodzi o akurat tego kwasa od Pinty. To tak jak z imperialnym grodziskim, niby jest pole do popisu, ale człowiek zaczyna się zastanawiać... po co? W tym przypadku nie jest tak źle, bo ciałko nie przeszkadza za bardzo, a wysycenie jest dość wysokie. W smaku za to miks, którego zamierzeń nie potrafiłem zrozumieć. Wiecie jakie jest moje zdanie o łączeniu chmielu amerykańskiego ze wszystkim co się rusza... tutaj jednak zadziałało to całkiem sprawnie. Są owoce: jest grapefruit i limonka, trochę pomarańczy i nuta mango, co by nie było aż tak do końca cytrusowo. Kwasik na poprawnym poziomie, taki wyraźny, ale też nie ujmujący niczego reszcie. Czuć wpływy kwasu mlekowego, nie ma to tamto. Po lekkim ogrzaniu wychodzi też to kiwi z aromatu. Goryczka raczej taka w granicach autosugestii. Na finiszu za to taki lekki posmak goryczy niedojrzałego banana. Fajne, zgrabne i zgrane kwaśne ale. Zadziwiająco słodkie jak na kwas. Pod sam koniec jednak miałem delikatne odczucie, że dwie butelki byłyby moim limitem przez ekstrakt. Dziwne, bo tak podczas picia tego nie czuć. Tak samo jak dobrze ukrytego alkoholu.
----------
Styl: Double India Sour
Alk: 7,5% Obj.
Ekstrakt: 18% Wag.
IBU: 50
Skład: słód (pale ale, wiedeński, diastatyczny, pszeniczny jasny), chmiel (Citra, Mosaic, Warrior, Cascade), ekstrakt chmielowy Columbus, blend bakterii (l. plantarum, l. brevis, l. delbrueckii), drożdże Fermentis Safale US-05.
Do spożycia: 25.07.2020
Czujecie to? Czujecie?! No mam nadzieję, że tak. Wszechobecny zapach palonego owsa roznosi się po festiwalowych halach. Dzięki temu człowiek wie, że eventy piwne idą ku końcowi, a czas ciemnych, jesiennych wręcz piw właśnie nastał. Oh wy moje stouciki kochane, jak ja żem za wami tęsknił.
Oczywiście pijam je cały rok, ale to właśnie na jesień browary biorą się za nie tak na serio. Już nie będę wspominał nawet o aurze za oknem, która degustacjom ciemniaków cholernie sprzyja. Widać to np. po browarze Trzech Kumpli, który w końcu postanowił odpuścić wymęczonym już przez polski craft DDH ipą-sripą itp. i uwarzył stoucika owsianego. Ślinka pociekła mi aż do Białegostoku.
Etykieta, jak to zwykle u nich bywa, podobna zupełnie do niczego. Jest coś jednak w pociągnięciu kreski, co sugeruje nawiązanie do staroci. Mi osobiście kojarzy się to z babcinym haftem. Kapsel firmowy, niestety za dużo na nim detali według mnie. Piwo czarne z bardzo delikatnym, brązowawym prześwitem. Beżowa piana dość niska, ale za to w miarę drobnopęcherzykowa. Kożuch spory i długo utrzymujący się. Jak człowiek zamerda w szkle to całkiem ładnie trzyma się ścianki.
Piękny aromat owsianki z gorzką czekoladą i odrobiną popiołu. Aż dziwne, że nie mam tego dość, po tym jak codziennie wpieprzam rano miskę takiej zwykłej, zalanej wodą... Po chwili wychodzi też trochę kawy i karmelu. Ten ostatni bardzo fajnie się komponuje z resztą, ale ich nie przykrywa. Trwałość tych zapaszków niestety nie należy do najdłuższych... Wracajcie proszę!
Oho, mamy świetny przykład tzw. entry level jeżeli chodzi o oleistość w piwie. Odczucie w ustach wyraźnie wskazuje na fajną pełnie i gęstość. Nie jest to oczywiście poziom, którego można się spodziewać w RiSach, ale w owsianym stoucie jest jak najbardziej wporzo. Wysycenie średnie, takie okej. W smaku kwaskowate. Wychodzi na to, że chłopaki nie pożałowali owsa. Jak jeszcze dodamy do tego kawkę, gorzką czekoladę (ale to tak minimum 90%) i popiół to... mamy istną bombę. Mi się to cholernie podoba, ale na pewno będą tacy, którym będzie brakowało chociaż odrobiny "książkowej" słodyczy. W tle delikatne orzechy nawet się zakręciły. Goryczka wyraźna, palona, ale też krótka. Na finiszu dzieje się za to najmniej, co człowiek zauważa od razu po tak zmasowanym ataku wcześniejszych smaczków. Ot taka samotna kawa zbożowa i nic więcej. Nie zmienia to jednak faktu, że piwo jako całość cholernie mi podpasowało. Uwielbiam stouty zasypane po brzegi owsem i wcale nie jest mi szkoda słodowej (czy też nawet karmelowej) słodyczy.
----------
Styl: Oatmeal Stout
Alk: 5,5% Obj.
Ekstrakt: 15,5% Wag.
IBU: b/d
Skład: słód jęczmienny, płatki owsiane, palony jęczmień, chmiel, drożdże.
Do spożycia: 24.05.2020
Hype to bardzo niebezpieczna rzecz. Nie dość, że pobudza internetowe trolle to jeszcze doprowadza do zawyżonych oczekiwań. Browar Maltgarden niestety padł ofiarą takiego hype'u. Po pewnych... problemach związanych z Rockmillem jego główni założyciele stworzyli coś nowego: Słodowy Ogród.
Internety zawrzały i dosłownie wszyscy stanęli po ich stronie, a pierwsze piwa pozyskiwały same "sztosowe" oceny na Untappd. Pierwszy raz piłem ich na WFP10 i muszę przyznać, że pozytywnie mnie zaskoczyli. Nie powiedziałbym jednak, że było to jakieś niebiańskie odkrycie. Przeczekałem, przyglądając się kolejnym premierom browaru (swoją drogą dość dużo wypuścili tych piw w tak krótkim czasie). W końcu przyszły pierwsze wpadki, przegazowania itp. W skrócie: polskie, craftowe piekiełko. Nadszedł czas, mogę zakupić butelkę.
Etykieta podobna kompletnie do niczego. Od pociągnięcie pędzlem z rozwodnioną farbą i tyle. Można się rozejść. Znajoma określiła ją jako "inną niż się przyzwyczaiłam". Kapsel firmowy, ale kolaboranta. Piwo czarne jak węgiel z bardzo niską pianą, która szybko redukuje się do kożucha widocznego poniżej.
Wącham sobie i wącham, i jakoś tak mi swojsko się zrobiło i przyjemnie. Nie, żebym wyczuł w tym zapach ciasta babcinego, chodzi o coś kompletnie innego. W aromacie prym wiedzie kawa, co nie powinno nas dziwić. Jest w miarę słodka (co w normalnym warunkach nazwałbym bluźnierstwem, ale w piwie ujdzie) i towarzyszy jej zadziwiająca nuta owocowa, głównie śliwki i morele (z początku myślałem, że to typowo porterowe zapaszki). Taka specyfika tych meksykańskich ziaren. Oprócz kawy delikatna mleczna czekolada i rzecz, o której wspominałem na początku: marcepan. Uwielbiam go w stoutach, ale w bardzo małej ilości. Tutaj właśnie tak jest.
Oho, 28° plato jak w mordę strzelił. Przykleja się do przełyku jak dobry dwójniak (chodzi oczywiście o miód pitny) albo olej rzepakowy. Wysycenie jest na bardzo niskim poziomie co tylko podwaja jedwabistość tego piwa. Smakowo inne niż w aromacie, sami ocenicie czy to zaleta. Na pierwszym planie czekolada, taka nie za tania i dość słodka. Żeby jej nie było za dobrze pojawiają się też oczywiście ziarna kawy, ze swoją specyficzną palonością i podgryzają czekoladę po kostkach. Śliwka robi za wyraźne tło, ale w życiu bym jej nie pomylił z tą porterową, że się tak wyrażę. Marcepan cały czas czatuje gdzieś w tle. Goryczka taka sobie, "istnieje" i nie przeszkadza po prostu. Delikatnie palona. Na finiszu dominacja kawy, słodkiej, ale też kwaskowatej. Zalega jeszcze przez 2-3 mlaśnięcia, ale mi się to akurat podoba. 12% alkoholu ukryte wręcz mistrzowsko, jak mój beagle o 6:00 rano, gdy chcę z nim wyjść na spacer przed robotą. No no Panowie, czapeczki z głów. Szkoda, że tak późno zakupiłem tą wersję, bo innych już nie uświadczysz w sklepach...
----------
Styl: Coffee Imperial Stout
Alk: 12% obj.
Ekstrakt: 28% wag.
IBU: b/d
Skład: słód jęczmienny, płatki owsiane, kawa 2%, chmiel, drożdże.
Do spożycia: 12.03.2022
Człowiek uczy się całe życie, tak mawiają przynajmniej. Osobiście umiem zrobić parę rzeczy przy rowerze sam, ale wymiany opon bez dętek jeszcze nie posiadałem w swoim spisie umiejętności. Musiałem to zmienić (szczególnie, że od stycznia na takich jeżdżę), dlatego przez ostatnie 3 dni (głównie z braku czasu) męczyłem się z tym. Moje kalectwo możecie, jak zawsze, zobaczyć na instastories ooo tutaj.
Pierwsze koło to był jakiś dramat, aż mi krew poleciała spod paznokcia. Drugie robiłem dzisiaj i poszło zadziwiająco lekko. Wiedziałem już czego nie należy robić i jakich przyzwyczajeń się trzeba było pozbyć. No i kupiłem sobie w końcu kompresor, jeden z lepszych zakupionych sprzętów w życiu. W pierwszy dzień otworzyłem sobie poniższego pilsa z Deer Bear myśląc, że już go opisałem na blogu. Byłem cholernie zdziwiony, gdy go nie znalazłem w archiwum dlatego szybko zacząłem robić notatki.
Etykieta, jak zwykle przy tym browarze, mocno kreskówkowa, tym razem z postacią misia. Ja się dziwię, że jeszcze się do nich nasz ulubiony organ państwowy nie dobrał za promowanie alkoholu dzieciom... Żarty na bok jednak, bo przyciąga oko i jest całkiem spoko. Tak samo firmowy kapsel. Wygląd piwa jest tym, przez co większość z Was je kupi tak naprawdę. Chłopaki dodali do niego brokatu i muszę przyznać, że efekt jest piorunujący. Mamy kolor czystego złota, zmętnione, ze świecącym, wirującym granulatem. Wolę coś takiego niż np. ich inne piwo... zielone. Piana wysoka, utrzymująca się i z ładnym lacingiem.
Aromat intensywny i dość długo utrzymujący się muszę przyznać. Głównie słodowy z bardzo wyraźnymi chmielami. Jest trochę ziemistości (ale nie tej stęchłej) i wyraźna żywica. Po chwili wchodzi też trochę ziół i co jest fajnie współgrają one z resztą. Już na wstępie czuć, że będzie to chrupiące piwo...
... i tak rzeczywiście jest. Nie ma się co oszukiwać, jest to mój ulubiony typ pilsa, czyli "crisp as fuck". Ciałko jest wystarczające, wysycenie średnie, a całość orzeźwiająca i rześka. W smaku bardziej po tej wytrawnej stronie, mimo dość wyraźnej podbudowy słodowej. Bardzo mi się to podoba. Znowu mamy trochę gleby i ziół, co w powiązaniu ze słodowym chlebkiem daje wyśmienite połączenie. Goryczka też niczego sobie. Jest wyraźna, ale nie odpychająca. Ma lekko żywiczny profil. Cytrusy wychodzą bardziej na finiszu, ale nie przykrywają słodowo-ziołowego miksu. Aż nie mogę uwierzyć, że udało im się nie tylko zszokować wyglądem, ale też smakiem. Co się tak gapicie? W naszym światku piwnym szokiem jest, gdy ktoś uwarzy poprawnego i bardzo smacznego pilsa. Gdzieś widziałem, że ludzie kategoryzują go jako czeską odmianę tego stylu (pewnie przez dodany chmiel Saaz), ale nie dajcie się zwieść.
----------
Styl: Pils
Alk: 5% Obj.
Ekstrakt: b/d
IBU: 2,5/6
Skład: słód jęczmienny, chmiel (Saaz, Chinook, Marynka), płatki ryżowe, brokat spożywczy, drożdże.
Do spożycia: 16.05.2020