Przyznam się Wam, że kupiłem to piwo tylko po to, aby sprawdzić formę Pinty i potwierdzić opinie z neta. Ludzie wypisują dziwaczne rzeczy na temat całej serii Hazy Disco w puszkach, głównie negatywne. Kto wie, może znowu się okaże, że ludzie marudzą bez potrzeby (u nas to dość częste jest).
Inna sprawa, że craftowe puszki chwalę i będę chwalić do końca świata. Z tego co widzę coraz więcej browarów się na nie decyduje (nawet kontraktowe biorą już pod uwagę możliwość zapuszkowania, gdy szukają miejsca do warzenia). Co do samego piwa wybrałem wersję podstawową, czy jak kto woli oryginalną. Będzie najlepsza do przetestowania, chociaż bawi mnie jedno... Po co nazywali ją tak, że kojarzy mi się głównie z produktami z biedry, gdzie co drugi ma w nazwie "original".
O proszę, etykieta, którą rozumiem i która pasuje do nazwy. W dodatku pasuje idealnie do czarnej puszki, za którą należą się dodatkowe punkty za chęci. Piwo jest złotawe, przechodzące w pomarańcz nawet. Oczywiście zmętnione równo. Piana z początku wysoka, ale szybko redukuje się do takiej na wysokość jednego palca. O dziwo pozostaje tak już na długo.
Nie wiem dokładnie dlaczego, ale zawsze zdawało mi się, że z puszki to paaanie o wiele mocniej daje. Tutaj jest tak samo. Mamy mocne, przepraszam za wyrażenie, pierdolnięcie chmielowe w postaci mango, żywicy i wszelakich cytrusów z intrygującą nutą nafty. Aż się nie mogę doczekać pierwszego łyku.
Po wcześniej wymienionym zszedłem na ziemię, ale tylko jedną nogą. O tym jednak za chwilę. Ciałko fajne, takie średnio pełne. Smukłe, czy jak to woli Pinta nazywać: kremowe w odczuciu. Zapewne przez owies. Wysycenie średnie, wchodzące w wysokie nawet. Znowu mamy potężne walnięcie chmielowe, ale tym razem pojawiają się nowi gracze. Oprócz mango wchodzi też intensywny grapefruit z marakują w tle. Po chwili pojawiają się też bardziej nam znane pomarańcze. Wszystko na bardzo delikatnym, pszenicznym podłożu. Żywica na średnim poziomie, bardziej robi za spoiwo dla owoców. Goryczka wyraźna, bez krępacji wchodzi na ostro, aż się człowiek cofa o dwa metry. Ma profil czystego albedo z grapefruita. Na finiszu coś się troszku popsuło jednak, bo do fajnie utrzymujących się owoców (i już trochę biedniejszej żywicy) dochodzi też lekka cebulka. Mimo tego bardzo dobry DDH. Widać, że Cryo Hops zrobiły robotę.
----------
Styl: Double Dry Hop India Pale Ale
Alk: 5,8% Obj.
Ekstrakt: 15% Blg.
IBU: b/d
Skład: słód (pilzneński, pszeniczny jasny), płatki owsiane błyskawiczne, chmiel (Citra, Columbus, Mosaic), drożdże Fermentis SafAle US-05.
Do spożycia: 14.07.2020
W tym całym zamieszaniu, jakim nazywamy nasz rodzimy craft, browarów jest jak mrówków (jak to mawiał klasyk). Nowe pojawiają się na każdym kroku, co mnie osobiście powoli zaczyna lekko dziwić. Perełki trudno jest wyczaić, bo w większości przypadków nie chcę mi się przedzierać przez kolejne, nudne do bólu ipy-sripy. Do tego są festiwale właśnie.
Będąc ostatnio na Poznańskich Targach Piwnych obrałem sobie za jeden z celów odwiedzić browar Dwóch Braci. Głównie przez Sylwię, która przeszła do nich z Browaru Jana. Szmery, bajery i okazało się, że reszta załogi to całkiem fajne chłopy są. Piwa też mają spoko, co dzisiaj postaram się udowodnić ich owsianym stoutem.
Etykieta z tych bardziej kreskówkowych, z chyba najbardziej rozpoznawalnym kotem dawnych czasów: Bonifacym. No co? Przecież Filemon był biały, a nie czarny. I że niby stary jestem, że tę bajkę pamiętam? Phi. Kapsel firmowy, ale nie podoba mi się w ogóle. Stanowczo za dużo tekstu. Mogli zostawić samo logo, w końcu jest całkiem przyzwoite. Piwo ma ładny ciemnobrązowy kolor (przechodzący momentami w czerń) i dość wysoką, drobnopęcherzykową pianę. Ma ona średni żywot, ale całkiem dobrze trzyma się ścianki szkła.
No, i tak miało być. Palone słody na pierwszym planie, potem trochę słonecznika z patelni i nuta kakao. Fajnie, zgrabnie i co najważniejsze dla mnie: nie za słodkie. W sumie to paloność dominuje momentami, ale tak z umiarem. Można tak w ogóle napisać? Jedyne, czego mi brakuje to ciut więcej intensywności.
Całkiem przyjemnie to piwo robi w ustach, no co? Fajnie kremowe, efekt owsa jak najbardziej wyczuwalny. Ciałko też niczego sobie, jak na stout owsiany oczywiście. Wysycenie średnie, nie psuje odbioru. Pierwsze co człowiek wyczuwa w smaku to lekko kwaskowata kawa. Zaraz po niej opalane zboże i dosłownie szczypta kakao gorzkiego. Po pierwszym łyku wiadomym jest, że słodki to ten stout nie będzie. Goryczka na średnim poziomie z wyraźnym, palonym profilem. Na finiszu wychodzi więcej gorzkiej czekolady, a kawa robi się wyraźnie zbożowa. Do tego troszkę orzechów i mamy naprawdę przyjemne piwo. Gładkie i przystępne nawet przy mocno wytrawnym profilu. Może to przez to, że wszystko bardzo dobrze zagrało ze sobą.
----------
Styl: Oatmeal Stout
Alk: 4,7% Obj.
Ekstrakt: 14% Wag.
IBU: 2/5
Skład: słód (pale ale, monachijski, czekoladowy, caraaroma), płatki owsiane, jęczmień palony, chmiel Warrior, drożdże.
Do spożycia: 30.07.2020
Od ładnych paru lat Poznańskie Targi Piwne były dla mnie eventem, na który jechałem w ciemno. Zaczęło się jakoś w 2015 roku, jeszcze przed pierwszym Beer Blog Day w 2016, a potem... to już była miazga. Niestety... coś się zmieniło.
Mam ostatnio problem z jazdą na rowerze. Jeszcze dwa lata temu nie przeszkadzała mi pogoda, a teraz... Naprawdę stary się robię chyba. Przez to nawet zacząłem ostatnio... biegać. Kto to widział?! Jest jednak jedna noc pod koniec października, kiedy muszę wsiąść na rower. Dziady Rowerowe muszą się odbyć!
Pastry stout to dość dziwaczny twór. Z założenia ma to być gęsty, wysokoprocentowy i słodki stout, którego powinno się sączyć pół dnia. Jeżeli dobrze kojarzę, to Omnipollo jest najbardziej znane w tym stylu (i naszym regionie świata). Niestety do pastry stoutów doklejono dość kontrowersyjną łatkę... mianowicie chodzi o aromaty. No, bo przecież jak inaczej chcecie uzyskać w piwie masło orzechowe z polewą wiśniową i posypką z kruszonki.
Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem przeciwnikiem aromatów w piwie, ALE nie mogą one przykryć kompletnej olewki samego piwowara (lub braku wiedzy i kunsztu). Browar Harpagan mówi jednak "takiego wała" aromatom. Spróbowali to zrobić po swojemu, bez sztucznych dodatków.
Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem przeciwnikiem aromatów w piwie, ALE nie mogą one przykryć kompletnej olewki samego piwowara (lub braku wiedzy i kunsztu). Browar Harpagan mówi jednak "takiego wała" aromatom. Spróbowali to zrobić po swojemu, bez sztucznych dodatków.
Kurde, podobają mi się te "wycięte" etykiety Harpagana. Jakoś tak się wydaje człowiekowi, że postarali się ciut bardziej niż reszta. No i sylwetka postaci jak zwykle na propsie. Kapsel firmowy też spoko, nawet z tym napisem. Piwo na pierwszy rzut oka czarne, ale szybko się oczy przyzwyczajają i widać brązowe odcienie. Piany nie ma praktycznie żadnej. Przy takich składnikach nie dziwi mnie to szczerze mówiąc.
Czy ten pastry stout pachnie jak ciasto? Owszem. Czy tak przesadnie, jak te wszystkie aromatyzowane wersje? Nie, i nie jest to zła rzecz. Według mnie chłopakom i tak udało się uzyskać coś naprawdę wspaniałego. Mamy tu bowiem waniliowe brownie, delikatnie przypalone z wierzchu i polane polewą cappuccino. Serio. Jedynie delikatny alkohol wskazuje, że jest to piwo, a nie jakaś wykwintna opcja deserowa kosztująca 30zł za porcję wielkości łyżeczki.
Gęste jak cholera? Jest. Gładkie? Jest. Przyjemnie pełne? Jest. Niskie wysycenie dopełnia dzieła i już na tym etapie można się ekscytować. Smakowo nie jest gorzej, a mógłbym nawet rzec, że jest lepiej. Mamy przepiękną powtórkę z aromatu: brownie w płynie (aż miałem wrażenie, że znajdę w tym roztopione cząstki czekolady), ale zamiast przypalonej skórki pojawiła się posypka kakaowa. Potem wyraźna wanilia i słodycz cappuccino. Tego ostatniego nie zdzierżę w normalnej postaci, ale tutaj wprowadza naprawdę ciekawą słodycz. W tle trochę zwykłych, kawowych nut i odrobina szlachetnego alkoholu. Goryczka średnia do niskiej. Punktowa, lekko palona. Na finiszu wychodzi więcej kawy, co czuć szczególnie po delikatnie zalegającym posmaku jej palonych ziaren. Całość jest ewidentnie słodka, ale nie brakuje tego kakaowo-palonego zacięcia, o czym dużo browarów zapomina... Wielowymiarowe piwo, bez aromatów! Czyli fit, eko czy też inne bio.
----------
Styl: Pastry Imperial Stout
Alk: 9% Obj.
Ekstrakt: 24% Wag.
IBU: 2,5/5
Skład: słody jęczmienne, słód żytni, laktoza, granulaty chmielowe, cappuccino (zawiera mleko w proszku), drożdże, laski wanilii.
Do spożycia: 01.10.2021
Wy to już mnie w ogóle nie lubicie chyba. Znowu wybraliście "nie to" piwo w ankiecie. Ja rozumiem, wszyscy lubimy Goleniów, ale moglibyście chociaż raz pomyśleć o tym, co ja chcę. Będzie na nich czas na Poznańskich Targach Piwnych pod koniec tego tygodnia (widziałem ich lineup piw...), a w Browarze Stu Mostów byłem ostatni raz wieki temu, niestety.
Nie ma co jednak narzekać za długo, bo spóźniony stoucik z okazji Międzynarodowego Dnia Stoutu sam się nie wypije przecież. Co to za czasy, jeszcze parę lat temu nie zdzierżyłbym abstynencji w tak piękny dzień (według mnie najważniejszy w kalendarzu piwnym), a dziś...
Etykieta "obdarta", jakby rysowana ołówkiem. Coś koledzy z Golema lubią takie klimaty, szczególnie przy piwach nawiązujących do (w tym przypadku) upiorzycy jedzącej niemowlęta. Słitaśnie. Osobiście uważam, że pasuje to i do bączka, ale też do samych RiSów. Piwo czarne i niby nieprzejrzyste. Przy nalewaniu było bowiem widać brązowe odcienie (taka mleczna czekolada). Piana wysoka, zbita całkiem dobrze i dość długo utrzymująca się jak na ten woltaż.
Nie spodziewałem się, że jeszcze poczuję ten zapach kiedykolwiek. Kojarzycie cuksy Kukułki co nie? Ewentualnie Raczki mogą też być. Kiedyś robiliśmy z kumplami Kukułczankę, czyli taką szybką nalewkę na bazie tychże cukierków. Aromat tego piwa właśnie o tym wynalazku mi przypomniał, i nie są to negatywne wspomnienia, oj nie. No bo jak człowiek ma być zły na likierowe zapaszki Kukułek? No nie da się, szczególnie jeśli wspomaga je wanilia i miks rodzynek z suszonymi śliwkami. Po chwili pojawia się też nuta kakao.
Po wzięciu pierwszego łyku zdziwiłem się trochę, bo piwo nie było jakoś mocno zapychające. Powiedziałbym, że ciałko było dość średnie jak na RiSa. Czasami tak jest po beczce. Wysycenie średnie, do niskiego. Na swój sposób nawet całkiem aksamitne. Drugie zdziwienie przyszło w smaku, bo silną podstawą okazała się być paloność. Wtóruje jej gorzka czekolada, co jeszcze bardziej kontrastuje smak z aromatem. Na szczęście jest też trochę słodyczy w postaci ciemnych owoców (głównie rodzynki). Po paru łykach stwierdzam jednak, że stanowczo za mało jest tych słodkości w tym RiSie. Goryczka wyraźna, palona i delikatnie zalegająca. Finisz mocno palony, kakaowy i niestety trochę nieprzyjemnie cierpki pod sam koniec. Alkohol wyczuwalny, ale do wytrzymania. Niestety nie czuję beczki, albo czegokolwiek co mogłaby wnieść do piwa. Całość dobra, do wypicia, ale jest też trochę chaotyczna i niestety jest to zdecydowanie najgorsze piwo tego typu od Golemów. Aż zatęskniłem za zwyczajną wersją BA Lilith...
----------
Styl: Imperial Stout Bourbon Barrel Aged ET/OF
Alk: 9%
Ekstrakt: 24°
IBU: b/d
Skład: zawiera słód jęczmienny.
Do spożycia: 30.11.2019
No co... że niby wczoraj był Międzynarodowy Dzień Stoutu, a na blogu nic? Takie życie... Kierowcą byłem cały dzień, musicie mi wybaczyć. Zamiast tego była stoutowa ankieta na fejsie, taka na weekend. Inna sprawa, że mam dla Was dzisiaj pewien diamencik, czy też sztosik jak kto woli.
Dostałem ostatnio z Browaru Spółdzielczego dwie inne mrożonki, ale to Krasnolód patrzył się na mnie złowieszczo z tej najbardziej zaciemnionej, "porterowej" półki w piwnicy. Inna sprawa, że miałem akurat wielką ochotę na koźlaka.
Etykiet z tej zacnej, wymrażanej serii nikomu nie trzeba przedstawiać. Z mojej już trochę nitka odchodzi, bo piwo trochę stało na półce i się parę razy przejechało w plecaku. Mamy jednak nowość, mianowicie firmowy kapsel. Całkiem spoko, ale według mnie lepszy byłby z czarnymi liniami, a nie niebieskimi. Piwo jest czarne, nieprzejrzyste i widocznie gęste. Lepi się do ścianek jak cholera. Piany nie ma, ale przy mrożonkach to nie grzech akurat.
Też tak macie, że jak poczujecie jakiś przyjemny i bardzo wyraźny zapach to przypominają się Wam momenty z dzieciństwa? Nie wiem czemu, ale mi zazwyczaj kojarzą się takie momenty z ciastem dopiero co wyjętym z piekarnika. Tutaj mam tak samo, szczególnie, że pełno jest owoców (głównie suszonych) w aromacie. Figi, daktyle (jako jeden z nielicznych lubiłem je od małego), może trochę pieczonych jabłek z posypką waniliową. W tle trochę melasy, migdałów i marcepanu. Nuty alkoholu gdzieś daleko, ale nie są gryzące na szczęście.
Już podczas nalewania było widać, że wodniste to to nie będzie. Konsystencja syropu to chyba najlepsze określenie w tym przypadku. Ciałka w bród, klejące jak braggot, a wysycenie niskie. Smakowo taki specyficzny aromat na sterydach. Melasa dostaje dobrego kopa i jest swoistą podstawą tego piwa. Fajnie łączy się z figami, suszonymi brzoskwiniami i delikatną śliwką. Migdały też zdają się być wyraźniejsze, ale największym zaskoczeniem jest delikatna czekolada. Wbrew pozorom pasuje tu idealnie. Goryczki jest trochę, ale ciężko jest określić jej profil. Finisz jest zadziwiająco czekoladowy z mocną beczką i wanilią. Tutaj też pojawia się trochę alkoholu, ale jak na ten woltaż jest go cholernie mało i fajnie rozgrzewa człowieka. Całość bardzo wyraźna, próbuje atakować z każdej strony. Na swój sposób jednak gra to wszystko ze sobą jakoś szczególnie dobrze. Właśnie takich doznań spodziewałem się po mrożonce. Gdyby zachowało się więcej nut chlebowych (które tak naprawdę giną w tym ferworze walki innych smaków) byłbym wniebowzięty, dosłownie. Mógłbym je sączyć z przyjemnością godzinami, nawet biorąc pod uwagę ten jeden, jedyny minus.
----------
Styl: Ice Double Bock
Alk: 19%
Ekstrakt: b/d
IBU: b/d
Skład: słody, chmiele, drożdże.
Data rozlewu: 28.10.2018
Na pewno zauważyliście, że przez ostatnie dwa lata powstało bardzo dużo browarów w naszym pięknym kraju, szczególnie tych kontraktowych. Nie będę ukrywał przed Wami faktu, że piszą oni potem do tych przebrzydłych i chciwych blogerów i proszą o degustacje ich wyrobów. Mniej więcej połowa wysłanych piw jest... no, średnia.
Piszę o tym, bo Browar Bury wysłał mi swój 6-pak jakiś czas temu. Na moje szczęście ich piwa (jak do tej pory) okazały się być całkiem przyjemne. Vermont IPA była całkiem spoko, mimo dziwnego opisu o braku goryczki. Herbaciana wersja jednak była najlepsza, bo nie zdominowała całości. Oba wypiliście ze szwagrem na jego nowej chacie, dlatego milk stouta postanowiłem sprawdzić u siebie, na spokojnie.
Piszę o tym, bo Browar Bury wysłał mi swój 6-pak jakiś czas temu. Na moje szczęście ich piwa (jak do tej pory) okazały się być całkiem przyjemne. Vermont IPA była całkiem spoko, mimo dziwnego opisu o braku goryczki. Herbaciana wersja jednak była najlepsza, bo nie zdominowała całości. Oba wypiliście ze szwagrem na jego nowej chacie, dlatego milk stouta postanowiłem sprawdzić u siebie, na spokojnie.
Jedno, co mogliby poprawić to wygląd etykiet. Jest on trochę... prosty. Nie wiem czemu, ale takie grafiki przypominają mi czasy WinXP. Mają za to własny kapsel, chociaż... sama głowa misia byłaby lepsza według mnie. Piwo jest czarne z lekkimi, brązowymi przebłyskami. Przy nalewaniu widać ewidentne zmętnienie. Piany... nie ma zbytnio, o to mógłbym mieć pretensje.
No i proszę, książkowy mleczny stoucik nam się zapowiada. Przyjemny aromacik palonej owsianki, który powszechnie kojarzony jest z kawą zbożową, unosi się jako pierwszy. Oczywiście nie obeszłoby się bez mlecznych akcentów, dlatego wspomniana wcześniej kawa broń Boże nie jest zwyczajnie czarna. Do tego dochodzą dość intrygujące nuty orzechów laskowych gdzieś w tle. Inna sprawa, że całość utrzymuje się dość długo.
W ustach czuć efekt, który dają płatki owsiane. Piwo jest gładkie, o średniej pełni i z takim samym wysyceniem. Smakowo dzieje się więcej niż w aromacie, bo pojawia się np. czekolada. Nie jest ona jednak mleczna/słodka, a gorzka. Dzięki temu fajnie kontrastuje z typową białą kawą z cukrem (i to tutaj głównie ujawnia nam się laktoza). Normalnie bym takiej do ust nie wziął, ale w piwie mogę zrobić wyjątek. W tle delikatna paloność słodowa, która przechodzi w tak samo niską goryczkę. Na finiszu palone słody dostają lekkiego kopa, ale nie na tyle, aby popsuć dość ugrzeczniony wizerunek całego piwa. Tutaj też pojawiają się ponownie nuty orzechów laskowych. Fajny stout, naprawdę. Mimo wyraźnych palonych nut całość bardziej po tej słodszej stronie. Takie nieprzekombinowane i wystarczająco wyraźne piwo, jak na podstawę stylową przystało. W końcu to nie jest RiS.
----------
Styl: Oatmeal Milk Stout
Alk: 4,2%
Ekstrakt: 15% Wag.
IBU: 2/5
Skład: słody jęczmienne, płatki owsiane, laktoza, jęczmień palony, chmiele, drożdże.
Do spożycia: 10.06.2020