Śledź mnie na:

Kupując to piwo zacząłem się zastanawiać nad jedną rzeczą: dlaczego browary nie robią więcej kooperacji z pubami/multitapami? Przecież to jest przepis na sukces i przy dobrej logistyce można to robić dość często. Piwo się sprzeda (według mnie) lepiej niż w kooperacji z innym browarem.

No, bo pomyślcie przez chwilę: robicie mniejszy wolumen i prawie wszystko schodzi na miejscu z kranu. To co nie zejdzie dajecie do butelek jako specjal edyszyn i tyle. W sumie to mnie ciekawi to ile by kosztowało browar uwarzenie takiej mniejszej partii dla np. Szynkarni raz w miesiącu. Sam lokal ma niezłą promocję, bo co miesiąc ma nowe, unikatowe piwo tylko dla siebie. Splendor i prestiż w jednym. Przejdźmy może już jednak do piwa, co?


Etykieta w iście szpuntowym stylu, mieniąca się pod każdym kątem z malowniczym wzorem nawiązującym do składników w piwie. Lepszej nazwy też chyba nie mogli wymyślić już. Sam trunek jest czarny z delikatnymi, brązowymi przebłyskami. Piana niska niestety i szybko redukująca się.


Aromat wbija w ziemię swoją intensywnością. Chyba nikt nie będzie miał wątpliwości co do użytych aromatów. Kokos przoduje i widać, że mu się to podoba. Nie chce za cholerę odpuścić miejsca w pierwszym rzędzie. Dopiero gdzieś z tyłu pojawia się mleczna czekolada (co daje naciągane odczucie bounty). Syrop klonowy, który jest fizycznym dodatkiem, a nie aromatem, też czuć. Dodaje takiej specyficznej słodkości. No to co? Antyaromaciarze już wyciągnęli pochodnie?

Patrząc na etykietę średnio się z nią mogę zgodzić. Nawet jak na 18 plato ciałka tutaj nie ma za dużo, szczególnie gdy człowiek weźmie pod uwagę dodaną laktozę i syrop. Wysycenie za to średnie, takie w sam raz. Dodatkowo płatki owsiane nadały pewnej aksamitności całości. W smaku mamy mocną podstawę w postaci mlecznej czekolady posypanej gorzkim kakao. Dalej słodycz od syropu klonowego, do której trzeba się przyzwyczaić. Naprawdę, jest dość specyficzna. Nie jest jednak tak intensywna jak w aromacie co mnie cieszy. Kokos bardziej jako takie wyraźne dopełnienie całości. Hen głęboko w tle nuta palona się nawet pojawia. Goryczka... no prawie jej nie ma, a fajnie byłoby czymś przegryźć tę mleczną czekoladę (laktoza is strong in this one). Finisz zawodzi na całej linii, bo jest cholernie nijaki, a nawet wodnisty można rzec. Taka trochę woda posypana startą, gorzką czekoladą. Piwo z potencjałem, do wypicia. Poprawić ułożenie, dodać trochę ciała i będzie miazga. Pewnie lepsze było z kija, jak to zazwyczaj bywa w takich przypadkach.

----------

Styl: Coconut Cocoa & Maple Syrup Foreign Extra Stout
Alk: 6,5%
Ekstrakt: 18°
IBU: 1/5
Skład: słód (jęczmienne, pszeniczne), płatki owsiane, laktoza, chmiel, drożdże, aromaty naturalne, syrop klonowy.
Do spożycia: 10.09.2022


Boże święty, jaki ja mam backlog w piwnicy... Nazbierało się tych piw. Szczególnie, że w okresie przedświątecznym mamy większą niż zazwyczaj ilość darów losu, a ja od małego nie lubię się dzielić. Trzeba to jakoś będzie ogarnąć podczas przerwy świątecznej. Dobrze przeczytaliście, Wasz uniżony pierwszy raz od paru lat ma wolne w tym okresie.

Przez to właśnie rozmyślałem ostatnio nad piwem, które mógłbym pić cały czas przez święta (pomijając pojedyncze sztosy do pociumkania). No wiecie... takie piwo, które pasowałoby do każdego dania i nie wymagało dużego skupienia (i w sumie nie kosztowałoby tyle, co wizyta u golibrody). Nie może to więc być jakiś wymyślny trunek... BAM! No przecież, koźlaki. Czy najnowsze "Po Godzinach" z browaru Amber będzie tym, czego szukam?



Co ma znaczyć to smyrnięcie pędzlem na etykiecie? Nie wiem. I pewnie nigdy się nie dowiem. Trochę mi też estetycznie nie pasuje kolor czcionki na dole. Kapsel firmowy, a nawet spersonalizowany do danej serii. Mają rozmach. Piwo w kolorze ciemnego bursztynu, z wyraźnymi rubinowymi refleksami pod światło. Piana niska niestety i krótko utrzymująca się. 


Chciałbym, aby ten aromat był wyraźniejszy... oj chciałbym. Mamy tutaj bowiem bardzo przyjemną, dymioną do granic możliwości śliwkę. Wędzonka zalatuje trochę oscypkiem, czyli też kompotem świątecznym. Tak, jestem tym dziwakiem co lubi to ustrojstwo. Po ogrzaniu dochodzi trochę karmelu i chleba, ale to naprawdę znikome ilości.

Oho, chyba mamy zwycięzce. Już na starcie mogę wam napisać, że mógłbym pić tego kozła przez całe święta. Fajne ciałko. Takie wyczuwalne, ale nie przeszkodzi w konsumpcji "jeszcze jednego" pieroga. Wysycenie średnie, czyli idealne w tym przypadku. Tak żeby się dobrze odbiło... przepraszam, przyjęło. W smaku wędzona śliwka traci na sile, ale całość jest o wiele bardziej złożona i wyraźna. Na początek chlebek, przypiekany oczywiście. Potem karmel (może delikatnie spopielony) i susz wigilijny. W tle wędzonka oscypkowa. Goryczka niska, bez szału. Wręcz książkowa można rzec. Finisz zadziwiająco wytrawny, taki trochę razowy chleb z wędzonymi nutami. Po aromacie spodziewałem się, że wędzona śliwka przykryje wszystko, ale piwo mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło muszę przyznać.

----------

Styl: Smoked Plum Bock
Alk: 6,5% Obj.
Ekstrakt: 15,1% Wag.
IBU: b/d
Skład: słód (jasny, karmelowy), śliwka z Szydłowa, suska sechlońska, chmiel, drożdże.
Do spożycia: 07.06.2020


Lubię grać. Czy to w planszówki, czy też gry komputerowe. Od zawsze byłem zwolennikiem pcmasterrace, a posiadałem już trochę konsol różniastych w swoim życiu. Najlepszą według mnie był... Switch. Śmiejcie się, ale zwyczajnie w świecie uważam, że Xboxy i Playe są po prostu zbyt podobne do PC. Wystarczy mi tylko pad i mogę jeździć na koniu w RDR2 okradając dyliżansy. I to w glorious 60FPS na ultra.

Dlaczego ja o tym? Ano, bo lubię przy takich sesjach wypić sobie coś do powolnego sączenia. Zazwyczaj są to grube piwa, jak dzisiejszy porter właśnie. Tak na marginesie przy jego pomocy udało mi się napaść na pociąg z kumplami z ekipy Dutcha. Granie w gry przestało już być zabawą dla dzieci, szczególnie gdy fabularnie biją one na głowę nie jeden film dla dorosłych (nie chodzi o porno świntuchy).


Kwadraciki w tle zapewne nic nie znaczą, ale jakoś mi się podoba ta grafika. Zadziwiająco dobrze pasuje do tak dużej ilości tekstu. Dzięki temu jakoś nie przeszkadza mi to zbytnio. No i fajnie prezentuje się na bączku. Piwo ma czarny jak smoła kolor i jest kompletnie nieprzejrzyste. Piana niska, ale utrzymująca się i dość ładnie zbita.


Mam taką teorię, że choćby Golem spieprzył jakiekolwiek piwo (tak po całości im się to jeszcze nie udało na szczęście), to i tak aromat będzie obłędny. W tym przypadku mamy intensywną czekoladę z pokruszonymi ziarnami kawy, w dodatku z laską wanilii gdzieś w tle. Może i wychodzi też lekki alkohol po ogrzaniu, ale według mnie w niczym nie przeszkadza.

Ciałko fajne, takie na poziomie jak by to ziomki z bloku powiedziały. Czuć ewidentną gęstość na języku. Wysycenie minimalne, co jest wręcz wymagane w takich piwach. W smaku na pierwszym planie bezapelacyjnie kakao. Mocne, takie chrupiące nawet na swój sposób. Zaraz po nim palone ziarna kawy, tak samo intensywne. Ten Dybuk nie bierze jeńców, to mu trzeba przyznać. W tle (i to tak po intensywnym skupieniu się) majaczą ciemne owoce, głównie śliwka. Całość posypana szczodrą ilością wanilii. Goryczka (jak całe piwo) bez kompromisów, mocna, ale punktowa (co przy takich doznaniach jest dobre akurat). Ma oczywiście (duh) palony profil. Na finiszu ciekawostka, bo pojawiło się trochę żyta (w końcu to żytni porter), orzechów, i bardzo delikatna skórka od chleba. Skąd te dwie ostatnie? Nie mam pojęcia. Beczka po całości schowana za 3 stertami spalenizny, gdzieś na końcu korytarza. Mógłbym znowu na to ponarzekać (jak przy ostatniej degustacji Lilith BA), ale ogólnie gorzki (i kakaowy) profil piwa mnie tak zachwycił, że się tym nie mam zamiaru przejmować. Tam był chaos, tutaj mamy piękną, gorzką symfonię.

----------

Styl: Imperial Rye Porter Bourbon BA
Alk: 9%
Ekstrakt: 24°
IBU: b/d
Skład: zawiera słód jęczmienny i żytni.
Do spożycia: 30.11.2019


Czasami trzeba sobie zrobić odskocznie od tych wszystkich sztosów i skoczyć do lodówki po coś klasycznego. Tak samo jest z browarami, tylko na odwrót. Owszem, można pić piwa od znanych i sprawdzonych rzemieślników, ale trzeba też być dzielnym i spróbować czegoś nowego from time to time.

I tutaj właśnie pojawia się najnowsze nadodrzańskie dziecko, jakim jest Browar Odrzański (z Nowej Soli). Kontraktowiec warzący w Profesji, którego założycielem jest Krzysztof Czechanowski. Zawsze powtarzałem, że lubuskie potrzebuje więcej browarów (no, bo kto o zdrowych zmysłach zaliczy Witnicę do godnych przedstawicieli regionu...).


Muszę przyznać, że etykiet są naprawdę ładne. Facjaty regionalnych bóstw bardzo fajnie prezentują się na prostym tle, bez zbędnych napisów itp. Samo piwo to już dość przyciemnione złoto (albo i nawet miedź). Ciężkie, craftowe życie przyzwyczaiło mnie do jaśniejszych pilsów, jeśli mam być szczery. Jest też delikatnie zamglone. Piania wysoka, ale bardzo szybko się ulatnia pozostawiając delikatny lacing na ściankach.


No to mamy małą lipę proszę państwa. Aromat nawet nie próbuje się pokazać, przypomina trochę takiego nastolatka (lekko emo) na pierwszej dyskotece w gimnazjum. Z nikim nie rozmawia, stoi gdzieś w kącie i boi się, że jeszcze zwróci na siebie uwagę. Możecie próbować coś wywąchać, ale jedyne co poczujecie to delikatny chlebek, nic więcej. Po ogrzaniu (co średnio ma sens przy pilsie) wychodzą jeszcze nuty ziołowe.

W ustach na szczęście jest o wiele lepiej. Mamy fajne ciałko (jak na ten styl) i chrupką teksturę. Średnie wysycenie przyjemnie sobie folguje po języku. W smaku przyjemna podstawa słodowa, wyraźna, ale nie dominująca przesadnie. Taki chlebek (a może bardziej zbożowość po prostu) posmarowany cienką warstwą miodu. Potem mokra trawa o poranku i trochę ziółek. Nie dają rady słodowości, ale nie muszą. Chmielowość jest bowiem wystarczająco wyczuwalna. Goryczka... ok, mogłaby być wyższa trochę jak na pilsa. Profil ma czysty za to, bardzo fajny muszę nadmienić. Na finiszu wychodzi więcej ziół (w sumie to momentami zaczynają dominować) i takie niespodziewane, grapefruitowe zacięcie. W smaku naprawdę dobry przedstawiciel stylu, trochę taki blend pomiędzy pilsem niemieckim a nowofalowym, ale na szczęście udany. Aromat do poprawy i mógłby być tzw. daily driver dla mnie.

----------

Styl: Pils
Alk: 4,5% Obj.
Ekstrakt: 12°
IBU: 2/5
Skład: słód (pilzneński, caramel pils), chmiel (Tradition, Iunga), drożdże W34/70.
Do spożycia: 30.04.2020


Przyznam się Wam, że kupiłem to piwo tylko po to, aby sprawdzić formę Pinty i potwierdzić opinie z neta. Ludzie wypisują dziwaczne rzeczy na temat całej serii Hazy Disco w puszkach, głównie negatywne. Kto wie, może znowu się okaże, że ludzie marudzą bez potrzeby (u nas to dość częste jest).

Inna sprawa, że craftowe puszki chwalę i będę chwalić do końca świata. Z tego co widzę coraz więcej browarów się na nie decyduje (nawet kontraktowe biorą już pod uwagę możliwość zapuszkowania, gdy szukają miejsca do warzenia). Co do samego piwa wybrałem wersję podstawową, czy jak kto woli oryginalną. Będzie najlepsza do przetestowania, chociaż bawi mnie jedno... Po co nazywali ją tak, że kojarzy mi się głównie z produktami z biedry, gdzie co drugi ma w nazwie "original".


O proszę, etykieta, którą rozumiem i która pasuje do nazwy. W dodatku pasuje idealnie do czarnej puszki, za którą należą się dodatkowe punkty za chęci. Piwo jest złotawe, przechodzące w pomarańcz nawet. Oczywiście zmętnione równo. Piana z początku wysoka, ale szybko redukuje się do takiej na wysokość jednego palca. O dziwo pozostaje tak już na długo.


Nie wiem dokładnie dlaczego, ale zawsze zdawało mi się, że z puszki to paaanie o wiele mocniej daje. Tutaj jest tak samo. Mamy mocne, przepraszam za wyrażenie, pierdolnięcie chmielowe w postaci mango, żywicy i wszelakich cytrusów z intrygującą nutą nafty. Aż się nie mogę doczekać pierwszego łyku.

Po wcześniej wymienionym zszedłem na ziemię, ale tylko jedną nogą. O tym jednak za chwilę. Ciałko fajne, takie średnio pełne. Smukłe, czy jak to woli Pinta nazywać: kremowe w odczuciu. Zapewne przez owies. Wysycenie średnie, wchodzące w wysokie nawet. Znowu mamy potężne walnięcie chmielowe, ale tym razem pojawiają się nowi gracze. Oprócz mango wchodzi też intensywny grapefruit z marakują w tle. Po chwili pojawiają się też bardziej nam znane pomarańcze. Wszystko na bardzo delikatnym, pszenicznym podłożu. Żywica na średnim poziomie, bardziej robi za spoiwo dla owoców. Goryczka wyraźna, bez krępacji wchodzi na ostro, aż się człowiek cofa o dwa metry. Ma profil czystego albedo z grapefruita. Na finiszu coś się troszku popsuło jednak, bo do fajnie utrzymujących się owoców (i już trochę biedniejszej żywicy) dochodzi też lekka cebulka. Mimo tego bardzo dobry DDH. Widać, że Cryo Hops zrobiły robotę.

----------

Styl: Double Dry Hop India Pale Ale
Alk: 5,8% Obj.
Ekstrakt: 15% Blg.
IBU: b/d
Skład: słód (pilzneński, pszeniczny jasny), płatki owsiane błyskawiczne, chmiel (Citra, Columbus, Mosaic),  drożdże Fermentis SafAle US-05.
Do spożycia: 14.07.2020


W tym całym zamieszaniu, jakim nazywamy nasz rodzimy craft, browarów jest jak mrówków (jak to mawiał klasyk). Nowe pojawiają się na każdym kroku, co mnie osobiście powoli zaczyna lekko dziwić. Perełki trudno jest wyczaić, bo w większości przypadków nie chcę mi się przedzierać przez kolejne, nudne do bólu ipy-sripy. Do tego są festiwale właśnie.

Będąc ostatnio na Poznańskich Targach Piwnych obrałem sobie za jeden z celów odwiedzić browar Dwóch Braci. Głównie przez Sylwię, która przeszła do nich z Browaru Jana. Szmery, bajery i okazało się, że reszta załogi to całkiem fajne chłopy są. Piwa też mają spoko, co dzisiaj postaram się udowodnić ich owsianym stoutem.



Etykieta z tych bardziej kreskówkowych, z chyba najbardziej rozpoznawalnym kotem dawnych czasów: Bonifacym. No co? Przecież Filemon był biały, a nie czarny. I że niby stary jestem, że tę bajkę pamiętam? Phi. Kapsel firmowy, ale nie podoba mi się w ogóle. Stanowczo za dużo tekstu. Mogli zostawić samo logo, w końcu jest całkiem przyzwoite. Piwo ma ładny ciemnobrązowy kolor (przechodzący momentami w czerń) i dość wysoką, drobnopęcherzykową pianę. Ma ona średni żywot, ale całkiem dobrze trzyma się ścianki szkła.


No, i tak miało być. Palone słody na pierwszym planie, potem trochę słonecznika z patelni i nuta kakao. Fajnie, zgrabnie i co najważniejsze dla mnie: nie za słodkie. W sumie to paloność dominuje momentami, ale tak z umiarem. Można tak w ogóle napisać? Jedyne, czego mi brakuje to ciut więcej intensywności.

Całkiem przyjemnie to piwo robi w ustach, no co? Fajnie kremowe, efekt owsa jak najbardziej wyczuwalny. Ciałko też niczego sobie, jak na stout owsiany oczywiście. Wysycenie średnie, nie psuje odbioru. Pierwsze co człowiek wyczuwa w smaku to lekko kwaskowata kawa. Zaraz po niej opalane zboże i dosłownie szczypta kakao gorzkiego. Po pierwszym łyku wiadomym jest, że słodki to ten stout nie będzie. Goryczka na średnim poziomie z wyraźnym, palonym profilem. Na finiszu wychodzi więcej gorzkiej czekolady, a kawa robi się wyraźnie zbożowa. Do tego troszkę orzechów i mamy naprawdę przyjemne piwo. Gładkie i przystępne nawet przy mocno wytrawnym profilu. Może to przez to, że wszystko bardzo dobrze zagrało ze sobą.

----------

Styl: Oatmeal Stout
Alk: 4,7% Obj.
Ekstrakt: 14% Wag.
IBU: 2/5
Skład: słód (pale ale, monachijski, czekoladowy, caraaroma), płatki owsiane, jęczmień palony, chmiel Warrior, drożdże.
Do spożycia: 30.07.2020


Od ładnych paru lat Poznańskie Targi Piwne były dla mnie eventem, na który jechałem w ciemno. Zaczęło się jakoś w 2015 roku, jeszcze przed pierwszym Beer Blog Day w 2016, a potem... to już była miazga. Niestety... coś się zmieniło.

Mam ostatnio problem z jazdą na rowerze. Jeszcze dwa lata temu nie przeszkadzała mi pogoda, a teraz... Naprawdę stary się robię chyba. Przez to nawet zacząłem ostatnio... biegać. Kto to widział?! Jest jednak jedna noc pod koniec października, kiedy muszę wsiąść na rower. Dziady Rowerowe muszą się odbyć!

Pastry stout to dość dziwaczny twór. Z założenia ma to być gęsty, wysokoprocentowy i słodki stout, którego powinno się sączyć pół dnia. Jeżeli dobrze kojarzę, to Omnipollo jest najbardziej znane w tym stylu (i naszym regionie świata). Niestety do pastry stoutów doklejono dość kontrowersyjną łatkę... mianowicie chodzi o aromaty. No, bo przecież jak inaczej chcecie uzyskać w piwie masło orzechowe z polewą wiśniową i posypką z kruszonki.

Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem przeciwnikiem aromatów w piwie, ALE nie mogą one przykryć kompletnej olewki samego piwowara (lub braku wiedzy i kunsztu). Browar Harpagan mówi jednak "takiego wała" aromatom. Spróbowali to zrobić po swojemu, bez sztucznych dodatków.



Kurde, podobają mi się te "wycięte" etykiety Harpagana. Jakoś tak się wydaje człowiekowi, że postarali się ciut bardziej niż reszta. No i sylwetka postaci jak zwykle na propsie. Kapsel firmowy też spoko, nawet z tym napisem. Piwo na pierwszy rzut oka czarne, ale szybko się oczy przyzwyczajają i widać brązowe odcienie. Piany nie ma praktycznie żadnej. Przy takich składnikach nie dziwi mnie to szczerze mówiąc.


Czy ten pastry stout pachnie jak ciasto? Owszem. Czy tak przesadnie, jak te wszystkie aromatyzowane wersje? Nie, i nie jest to zła rzecz. Według mnie chłopakom i tak udało się uzyskać coś naprawdę wspaniałego. Mamy tu bowiem waniliowe brownie, delikatnie przypalone z wierzchu i polane polewą cappuccino. Serio. Jedynie delikatny alkohol wskazuje, że jest to piwo, a nie jakaś wykwintna opcja deserowa kosztująca 30zł za porcję wielkości łyżeczki.

Gęste jak cholera? Jest. Gładkie? Jest. Przyjemnie pełne? Jest. Niskie wysycenie dopełnia dzieła i już na tym etapie można się ekscytować. Smakowo nie jest gorzej, a mógłbym nawet rzec, że jest lepiej. Mamy przepiękną powtórkę z aromatu: brownie w płynie (aż miałem wrażenie, że znajdę w tym roztopione cząstki czekolady), ale zamiast przypalonej skórki pojawiła się posypka kakaowa. Potem wyraźna wanilia i słodycz cappuccino. Tego ostatniego nie zdzierżę w normalnej postaci, ale tutaj wprowadza naprawdę ciekawą słodycz. W tle trochę zwykłych, kawowych nut i odrobina szlachetnego alkoholu. Goryczka średnia do niskiej. Punktowa, lekko palona. Na finiszu wychodzi więcej kawy, co czuć szczególnie po delikatnie zalegającym posmaku jej palonych ziaren. Całość jest ewidentnie słodka, ale nie brakuje tego kakaowo-palonego zacięcia, o czym dużo browarów zapomina... Wielowymiarowe piwo, bez aromatów! Czyli fit, eko czy też inne bio.

----------

Styl: Pastry Imperial Stout
Alk: 9% Obj.
Ekstrakt: 24% Wag.
IBU: 2,5/5
Skład: słody jęczmienne, słód żytni, laktoza, granulaty chmielowe, cappuccino (zawiera mleko w proszku), drożdże, laski wanilii.
Do spożycia: 01.10.2021


Wy to już mnie w ogóle nie lubicie chyba. Znowu wybraliście "nie to" piwo w ankiecie. Ja rozumiem, wszyscy lubimy Goleniów, ale moglibyście chociaż raz pomyśleć o tym, co ja chcę. Będzie na nich czas na Poznańskich Targach Piwnych pod koniec tego tygodnia (widziałem ich lineup piw...), a w Browarze Stu Mostów byłem ostatni raz wieki temu, niestety.

Nie ma co jednak narzekać za długo, bo spóźniony stoucik z okazji Międzynarodowego Dnia Stoutu sam się nie wypije przecież. Co to za czasy, jeszcze parę lat temu nie zdzierżyłbym abstynencji w tak piękny dzień (według mnie najważniejszy w kalendarzu piwnym), a dziś...


Etykieta "obdarta", jakby rysowana ołówkiem. Coś koledzy z Golema lubią takie klimaty, szczególnie przy piwach nawiązujących do (w tym przypadku) upiorzycy jedzącej niemowlęta. Słitaśnie. Osobiście uważam, że pasuje to i do bączka, ale też do samych RiSów. Piwo czarne i niby nieprzejrzyste. Przy nalewaniu było bowiem widać brązowe odcienie (taka mleczna czekolada). Piana wysoka, zbita całkiem dobrze i dość długo utrzymująca się jak na ten woltaż.


Nie spodziewałem się, że jeszcze poczuję ten zapach kiedykolwiek. Kojarzycie cuksy Kukułki co nie? Ewentualnie Raczki mogą też być. Kiedyś robiliśmy z kumplami Kukułczankę, czyli taką szybką nalewkę na bazie tychże cukierków. Aromat tego piwa właśnie o tym wynalazku mi przypomniał, i nie są to negatywne wspomnienia, oj nie. No bo jak człowiek ma być zły na likierowe zapaszki Kukułek? No nie da się, szczególnie jeśli wspomaga je wanilia i miks rodzynek z suszonymi śliwkami. Po chwili pojawia się też nuta kakao. 

Po wzięciu pierwszego łyku zdziwiłem się trochę, bo piwo nie było jakoś mocno zapychające. Powiedziałbym, że ciałko było dość średnie jak na RiSa. Czasami tak jest po beczce. Wysycenie średnie, do niskiego. Na swój sposób nawet całkiem aksamitne. Drugie zdziwienie przyszło w smaku, bo silną podstawą okazała się być paloność. Wtóruje jej gorzka czekolada, co jeszcze bardziej kontrastuje smak z aromatem. Na szczęście jest też trochę słodyczy w postaci ciemnych owoców (głównie rodzynki). Po paru łykach stwierdzam jednak, że stanowczo za mało jest tych słodkości w tym RiSie. Goryczka wyraźna, palona i delikatnie zalegająca. Finisz mocno palony, kakaowy i niestety trochę nieprzyjemnie cierpki pod sam koniec. Alkohol wyczuwalny, ale do wytrzymania. Niestety nie czuję beczki, albo czegokolwiek co mogłaby wnieść do piwa. Całość dobra, do wypicia, ale jest też trochę chaotyczna i  niestety jest to zdecydowanie najgorsze piwo tego typu od Golemów. Aż zatęskniłem za zwyczajną wersją BA Lilith...

----------

Styl: Imperial Stout Bourbon Barrel Aged ET/OF
Alk: 9%
Ekstrakt: 24°
IBU: b/d
Skład: zawiera słód jęczmienny.
Do spożycia: 30.11.2019


No co... że niby wczoraj był Międzynarodowy Dzień Stoutu, a na blogu nic? Takie życie... Kierowcą byłem cały dzień, musicie mi wybaczyć. Zamiast tego była stoutowa ankieta na fejsie, taka na weekend. Inna sprawa, że mam dla Was dzisiaj pewien diamencik, czy też sztosik jak kto woli.

Dostałem ostatnio z Browaru Spółdzielczego dwie inne mrożonki, ale to Krasnolód patrzył się na mnie złowieszczo z tej najbardziej zaciemnionej, "porterowej" półki w piwnicy. Inna sprawa, że miałem akurat wielką ochotę na koźlaka



Etykiet z tej zacnej, wymrażanej serii nikomu nie trzeba przedstawiać. Z mojej już trochę nitka odchodzi, bo piwo trochę stało na półce i się parę razy przejechało w plecaku. Mamy jednak nowość, mianowicie firmowy kapsel. Całkiem spoko, ale według mnie lepszy byłby z czarnymi liniami, a nie niebieskimi. Piwo jest czarne, nieprzejrzyste i widocznie gęste. Lepi się do ścianek jak cholera. Piany nie ma, ale przy mrożonkach to nie grzech akurat.


Też tak macie, że jak poczujecie jakiś przyjemny i bardzo wyraźny zapach to przypominają się Wam momenty z dzieciństwa? Nie wiem czemu, ale mi zazwyczaj kojarzą się takie momenty z ciastem dopiero co wyjętym z piekarnika. Tutaj mam tak samo, szczególnie, że pełno jest owoców (głównie suszonych) w aromacie. Figi, daktyle (jako jeden z nielicznych lubiłem je od małego), może trochę pieczonych jabłek z posypką waniliową. W tle trochę melasy, migdałów i marcepanu. Nuty alkoholu gdzieś daleko, ale nie są gryzące na szczęście.

Już podczas nalewania było widać, że wodniste to to nie będzie. Konsystencja syropu to chyba najlepsze określenie w tym przypadku. Ciałka w bród, klejące jak braggot, a wysycenie niskie. Smakowo taki specyficzny aromat na sterydach. Melasa dostaje dobrego kopa i jest swoistą podstawą tego piwa. Fajnie łączy się z figami, suszonymi brzoskwiniami i delikatną śliwką. Migdały też zdają się być wyraźniejsze, ale największym zaskoczeniem jest delikatna czekolada. Wbrew pozorom pasuje tu idealnie. Goryczki jest trochę, ale ciężko jest określić jej profil. Finisz jest zadziwiająco czekoladowy z mocną beczką i wanilią. Tutaj też pojawia się trochę alkoholu, ale jak na ten woltaż jest go cholernie mało i fajnie rozgrzewa człowieka. Całość bardzo wyraźna, próbuje atakować z każdej strony. Na swój sposób jednak gra to wszystko ze sobą jakoś szczególnie dobrze. Właśnie takich doznań spodziewałem się po mrożonce. Gdyby zachowało się więcej nut chlebowych (które tak naprawdę giną w tym ferworze walki innych smaków) byłbym wniebowzięty, dosłownie. Mógłbym je sączyć z przyjemnością godzinami, nawet biorąc pod uwagę ten jeden, jedyny minus.

----------

Styl: Ice Double Bock
Alk: 19%
Ekstrakt: b/d
IBU: b/d
Skład: słody, chmiele, drożdże.
Data rozlewu: 28.10.2018


Na pewno zauważyliście, że przez ostatnie dwa lata powstało bardzo dużo browarów w naszym pięknym kraju, szczególnie tych kontraktowych. Nie będę ukrywał przed Wami faktu, że piszą oni potem do tych przebrzydłych i chciwych blogerów i proszą o degustacje ich wyrobów. Mniej więcej połowa wysłanych piw jest... no, średnia.

Piszę o tym, bo Browar Bury wysłał mi swój 6-pak jakiś czas temu. Na moje szczęście ich piwa (jak do tej pory) okazały się być całkiem przyjemne. Vermont IPA była całkiem spoko, mimo dziwnego opisu o braku goryczki. Herbaciana wersja jednak była najlepsza, bo nie zdominowała całości. Oba wypiliście ze szwagrem na jego nowej chacie, dlatego milk stouta postanowiłem sprawdzić u siebie, na spokojnie.



Jedno, co mogliby poprawić to wygląd etykiet. Jest on trochę... prosty. Nie wiem czemu, ale takie grafiki przypominają mi czasy WinXP. Mają za to własny kapsel, chociaż... sama głowa misia byłaby lepsza według mnie. Piwo jest czarne z lekkimi, brązowymi przebłyskami. Przy nalewaniu widać ewidentne zmętnienie. Piany... nie ma zbytnio, o to mógłbym mieć pretensje.


No i proszę, książkowy mleczny stoucik nam się zapowiada. Przyjemny aromacik palonej owsianki, który powszechnie kojarzony jest z kawą zbożową, unosi się jako pierwszy. Oczywiście nie obeszłoby się bez mlecznych akcentów, dlatego wspomniana wcześniej kawa broń Boże nie jest zwyczajnie czarna. Do tego dochodzą dość intrygujące nuty orzechów laskowych gdzieś w tle. Inna sprawa, że całość utrzymuje się dość długo.

W ustach czuć efekt, który dają płatki owsiane. Piwo jest gładkie, o średniej pełni i z takim samym wysyceniem. Smakowo dzieje się więcej niż w aromacie, bo pojawia się np. czekolada. Nie jest ona jednak mleczna/słodka, a gorzka. Dzięki temu fajnie kontrastuje z typową białą kawą z cukrem (i to tutaj głównie ujawnia nam się laktoza). Normalnie bym takiej do ust nie wziął, ale w piwie mogę zrobić wyjątek. W tle delikatna paloność słodowa, która przechodzi w tak samo niską goryczkę. Na finiszu palone słody dostają lekkiego kopa, ale nie na tyle, aby popsuć dość ugrzeczniony wizerunek całego piwa. Tutaj też pojawiają się ponownie nuty orzechów laskowych. Fajny stout, naprawdę. Mimo wyraźnych palonych nut całość bardziej po tej słodszej stronie. Takie nieprzekombinowane i wystarczająco wyraźne piwo, jak na podstawę stylową przystało. W końcu to nie jest RiS. 

----------

Styl: Oatmeal Milk Stout
Alk: 4,2%
Ekstrakt: 15% Wag.
IBU: 2/5
Skład: słody jęczmienne, płatki owsiane, laktoza, jęczmień palony, chmiele, drożdże.
Do spożycia: 10.06.2020


Człowiek się męczy, wkleja te buźki facebookowe w photoshopie tak, żeby nie było widać białego tła, a Wy... wybieracie w ankiecie piwo, na które wystarczyło zagłosować zwykłym lajkiem. Jak można być tak leniwym? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że woleliście, w październiku, kolejnego kwasa od Pinty zamiast np. takiego wymrażanego koźlaka.

No, ale co ja mogę... lud przemówił. W sumie to przeniosło mnie to trochę w czasy, gdy zabierałem prawie, że każde piwo z tej serii na rower gdzieś hen daleko, bo tak mi podchodziły wtedy. Było to ładnych parę lat temu, a dziś... już mnie trochę nudzi ten kwaśny trend. Za dużo tego, boję się też trochę, że wniknie on do mocnych, ciemnych piw. Czym ja wtedy będę się ogrzewał zimą?



Etykieta typowa dla Pinty, czyli nikt nie wie co na niej jest i tak samo nikt nie zamierza się domyślać (ja też). Kapsel firmowy, nic szczególnego. Piwo prezentuje się za to wyśmienicie. Jest soczyście pomarańczowe z równiuteńkim zamgleniem. Śnieżnobiała piana może i nie jest wysoka, ale za to drobnopęcherzykowa i trwała.


Aromat jest iście genialny muszę przyznać. Coś pokroju bio-super-fit-vege-premium jogurciku z owocami, w sumie to bardziej kefiru. Jest limonka, trochę grapefruita i o dziwo kiwi. Całość przykryte kwasem mlekowym. Wyraźne, nawet już po jakimś czasie ze szkła.

Przyznam szczerze, że miałem obawy co do szeroko pojętej pijalności, jeżeli chodzi o akurat tego kwasa od Pinty. To tak jak z imperialnym grodziskim, niby jest pole do popisu, ale człowiek zaczyna się zastanawiać... po co? W tym przypadku nie jest tak źle, bo ciałko nie przeszkadza za bardzo, a wysycenie jest dość wysokie. W smaku za to miks, którego zamierzeń nie potrafiłem zrozumieć. Wiecie jakie jest moje zdanie o łączeniu chmielu amerykańskiego ze wszystkim co się rusza... tutaj jednak zadziałało to całkiem sprawnie. Są owoce: jest grapefruit i limonka, trochę pomarańczy i nuta mango, co by nie było aż tak do końca cytrusowo. Kwasik na poprawnym poziomie, taki wyraźny, ale też nie ujmujący niczego reszcie. Czuć wpływy kwasu mlekowego, nie ma to tamto. Po lekkim ogrzaniu wychodzi też to kiwi z aromatu. Goryczka raczej taka w granicach autosugestii. Na finiszu za to taki lekki posmak goryczy niedojrzałego banana. Fajne, zgrabne i zgrane kwaśne ale. Zadziwiająco słodkie jak na kwas. Pod sam koniec jednak miałem delikatne odczucie, że dwie butelki byłyby moim limitem przez ekstrakt. Dziwne, bo tak podczas picia tego nie czuć. Tak samo jak dobrze ukrytego alkoholu.

----------

Styl: Double India Sour
Alk: 7,5% Obj.
Ekstrakt: 18% Wag.
IBU: 50
Skład: słód (pale ale, wiedeński, diastatyczny, pszeniczny jasny), chmiel (Citra, Mosaic, Warrior, Cascade), ekstrakt chmielowy Columbus, blend bakterii (l. plantarum, l. brevis, l. delbrueckii), drożdże Fermentis Safale US-05.
Do spożycia: 25.07.2020


Czujecie to? Czujecie?! No mam nadzieję, że tak. Wszechobecny zapach palonego owsa roznosi się po festiwalowych halach. Dzięki temu człowiek wie, że eventy piwne idą ku końcowi, a czas ciemnych, jesiennych wręcz piw właśnie nastał. Oh wy moje stouciki kochane, jak ja żem za wami tęsknił.

Oczywiście pijam je cały rok, ale to właśnie na jesień browary biorą się za nie tak na serio. Już nie będę wspominał nawet o aurze za oknem, która degustacjom ciemniaków cholernie sprzyja. Widać to np. po browarze Trzech Kumpli, który w końcu postanowił odpuścić wymęczonym już przez polski craft DDH ipą-sripą itp. i uwarzył stoucika owsianego. Ślinka pociekła mi aż do Białegostoku.



Etykieta, jak to zwykle u nich bywa, podobna zupełnie do niczego. Jest coś jednak w pociągnięciu kreski, co sugeruje nawiązanie do staroci. Mi osobiście kojarzy się to z babcinym haftem. Kapsel firmowy, niestety za dużo na nim detali według mnie. Piwo czarne z bardzo delikatnym, brązowawym prześwitem. Beżowa piana dość niska, ale za to w miarę drobnopęcherzykowa. Kożuch spory i długo utrzymujący się. Jak człowiek zamerda w szkle to całkiem ładnie trzyma się ścianki.


Piękny aromat owsianki z gorzką czekoladą i odrobiną popiołu. Aż dziwne, że nie mam tego dość, po tym jak codziennie wpieprzam rano miskę takiej zwykłej, zalanej wodą... Po chwili wychodzi też trochę kawy i karmelu. Ten ostatni bardzo fajnie się komponuje z resztą, ale ich nie przykrywa. Trwałość tych zapaszków niestety nie należy do najdłuższych... Wracajcie proszę!

Oho, mamy świetny przykład tzw. entry level jeżeli chodzi o oleistość w piwie. Odczucie w ustach wyraźnie wskazuje na fajną pełnie i gęstość. Nie jest to oczywiście poziom, którego można się spodziewać w RiSach, ale w owsianym stoucie jest jak najbardziej wporzo. Wysycenie średnie, takie okej. W smaku kwaskowate. Wychodzi na to, że chłopaki nie pożałowali owsa. Jak jeszcze dodamy do tego kawkę, gorzką czekoladę (ale to tak minimum 90%) i popiół to... mamy istną bombę. Mi się to cholernie podoba, ale na pewno będą tacy, którym będzie brakowało chociaż odrobiny "książkowej" słodyczy. W tle delikatne orzechy nawet się zakręciły. Goryczka wyraźna, palona, ale też krótka. Na finiszu dzieje się za to najmniej, co człowiek zauważa od razu po tak zmasowanym ataku wcześniejszych smaczków. Ot taka samotna kawa zbożowa i nic więcej. Nie zmienia to jednak faktu, że  piwo jako całość cholernie mi podpasowało. Uwielbiam stouty zasypane po brzegi owsem i wcale nie jest mi szkoda słodowej (czy też nawet karmelowej) słodyczy.

----------

Styl: Oatmeal Stout
Alk: 5,5% Obj.
Ekstrakt: 15,5% Wag.
IBU: b/d
Skład: słód jęczmienny, płatki owsiane, palony jęczmień, chmiel, drożdże.
Do spożycia: 24.05.2020


Hype to bardzo niebezpieczna rzecz. Nie dość, że pobudza internetowe trolle to jeszcze doprowadza do zawyżonych oczekiwań. Browar Maltgarden niestety padł ofiarą takiego hype'u. Po pewnych... problemach związanych z Rockmillem jego główni założyciele stworzyli coś nowego: Słodowy Ogród.

Internety zawrzały i dosłownie wszyscy stanęli po ich stronie, a pierwsze piwa pozyskiwały same "sztosowe" oceny na Untappd. Pierwszy raz piłem ich na WFP10 i muszę przyznać, że pozytywnie mnie zaskoczyli. Nie powiedziałbym jednak, że było to jakieś niebiańskie odkrycie. Przeczekałem, przyglądając się kolejnym premierom browaru (swoją drogą dość dużo wypuścili tych piw w tak krótkim czasie). W końcu przyszły pierwsze wpadki, przegazowania itp. W skrócie: polskie, craftowe piekiełko. Nadszedł czas, mogę zakupić butelkę.



Etykieta podobna kompletnie do niczego. Od pociągnięcie pędzlem z rozwodnioną farbą i tyle. Można się rozejść. Znajoma określiła ją jako "inną niż się przyzwyczaiłam". Kapsel firmowy, ale kolaboranta. Piwo czarne jak węgiel z bardzo niską pianą, która szybko redukuje się do kożucha widocznego poniżej.


Wącham sobie i wącham, i jakoś tak mi swojsko się zrobiło i przyjemnie. Nie, żebym wyczuł w tym zapach ciasta babcinego, chodzi o coś kompletnie innego. W aromacie prym wiedzie kawa, co nie powinno nas dziwić. Jest w miarę słodka (co w normalnym warunkach nazwałbym bluźnierstwem, ale w piwie ujdzie) i towarzyszy jej zadziwiająca nuta owocowa, głównie śliwki i morele (z początku myślałem, że to typowo porterowe zapaszki). Taka specyfika tych meksykańskich ziaren. Oprócz kawy delikatna mleczna czekolada i rzecz, o której wspominałem na początku: marcepan. Uwielbiam go w stoutach, ale w bardzo małej ilości. Tutaj właśnie tak jest.

Oho, 28° plato jak w mordę strzelił. Przykleja się do przełyku jak dobry dwójniak (chodzi oczywiście o miód pitny) albo olej rzepakowy. Wysycenie jest na bardzo niskim poziomie co tylko podwaja jedwabistość tego piwa. Smakowo inne niż w aromacie, sami ocenicie czy to zaleta. Na pierwszym planie czekolada, taka nie za tania i dość słodka. Żeby jej nie było za dobrze pojawiają się też oczywiście ziarna kawy, ze swoją specyficzną palonością i podgryzają czekoladę po kostkach. Śliwka robi za wyraźne tło, ale w życiu bym jej nie pomylił z tą porterową, że się tak wyrażę. Marcepan cały czas czatuje gdzieś w tle. Goryczka taka sobie, "istnieje" i nie przeszkadza po prostu. Delikatnie palona. Na finiszu dominacja kawy, słodkiej, ale też kwaskowatej. Zalega jeszcze przez 2-3 mlaśnięcia, ale mi się to akurat podoba. 12% alkoholu ukryte wręcz mistrzowsko, jak mój beagle o 6:00 rano, gdy chcę z nim wyjść na spacer przed robotą. No no Panowie, czapeczki z głów. Szkoda, że tak późno zakupiłem tą wersję, bo innych już nie uświadczysz w sklepach...

----------

Styl: Coffee Imperial Stout
Alk: 12% obj.
Ekstrakt: 28% wag.
IBU: b/d
Skład: słód jęczmienny, płatki owsiane, kawa 2%, chmiel, drożdże.
Do spożycia: 12.03.2022


Człowiek uczy się całe życie, tak mawiają przynajmniej. Osobiście umiem zrobić parę rzeczy przy rowerze sam, ale wymiany opon bez dętek jeszcze nie posiadałem w swoim spisie umiejętności. Musiałem to zmienić (szczególnie, że od stycznia na takich jeżdżę), dlatego przez ostatnie 3 dni (głównie z braku czasu) męczyłem się z tym. Moje kalectwo możecie, jak zawsze, zobaczyć na instastories ooo tutaj.

Pierwsze koło to był jakiś dramat, aż mi krew poleciała spod paznokcia. Drugie robiłem dzisiaj i poszło zadziwiająco lekko. Wiedziałem już czego nie należy robić i jakich przyzwyczajeń się trzeba było pozbyć. No i kupiłem sobie w końcu kompresor, jeden z lepszych zakupionych sprzętów w życiu. W pierwszy dzień otworzyłem sobie poniższego pilsa z Deer Bear myśląc, że już go opisałem na blogu. Byłem cholernie zdziwiony, gdy go nie znalazłem w archiwum dlatego szybko zacząłem robić notatki.



Etykieta, jak zwykle przy tym browarze, mocno kreskówkowa, tym razem z postacią misia. Ja się dziwię, że jeszcze się do nich nasz ulubiony organ państwowy nie dobrał za promowanie alkoholu dzieciom... Żarty na bok jednak, bo przyciąga oko i jest całkiem spoko. Tak samo firmowy kapsel. Wygląd piwa jest tym, przez co większość z Was je kupi tak naprawdę. Chłopaki dodali do niego brokatu i muszę przyznać, że efekt jest piorunujący. Mamy kolor czystego złota, zmętnione, ze świecącym, wirującym granulatem. Wolę coś takiego niż np. ich inne piwo... zielone. Piana wysoka, utrzymująca się i z ładnym lacingiem.



Aromat intensywny i dość długo utrzymujący się muszę przyznać. Głównie słodowy z bardzo wyraźnymi chmielami. Jest trochę ziemistości (ale nie tej stęchłej) i wyraźna żywica. Po chwili wchodzi też trochę ziół i co jest fajnie współgrają one z resztą. Już na wstępie czuć, że będzie to chrupiące piwo...

... i tak rzeczywiście jest. Nie ma się co oszukiwać, jest to mój ulubiony typ pilsa, czyli "crisp as fuck". Ciałko jest wystarczające, wysycenie średnie, a całość orzeźwiająca i rześka. W smaku bardziej po tej wytrawnej stronie, mimo dość wyraźnej podbudowy słodowej. Bardzo mi się to podoba. Znowu mamy trochę gleby i ziół, co w powiązaniu ze słodowym chlebkiem daje wyśmienite połączenie. Goryczka też niczego sobie. Jest wyraźna, ale nie odpychająca. Ma lekko żywiczny profil. Cytrusy wychodzą bardziej na finiszu, ale nie przykrywają słodowo-ziołowego miksu. Aż nie mogę uwierzyć, że udało im się nie tylko zszokować wyglądem, ale też smakiem. Co się tak gapicie? W naszym światku piwnym szokiem jest, gdy ktoś uwarzy poprawnego i bardzo smacznego pilsa. Gdzieś widziałem, że ludzie kategoryzują go jako czeską odmianę tego stylu (pewnie przez dodany chmiel Saaz), ale nie dajcie się zwieść.

----------

Styl: Pils
Alk: 5% Obj.
Ekstrakt: b/d
IBU: 2,5/6
Skład: słód jęczmienny, chmiel (Saaz, Chinook, Marynka), płatki ryżowe, brokat spożywczy, drożdże.
Do spożycia: 16.05.2020




Informacje prawne:

Treści na blogu przedstawiają autorską ocenę produktów i mają charakter informacyjny o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz. U. 2012 poz. 1356). Blog jest dziełem całkowicie hobbystycznym i nie przynosi żadnych zysków. Treści na blogu tylko i wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Copyright:

Wszystkie zdjęcia (jak i treści) na blogu są mojego autorstwa i nie zgadzam się na ich rozpowszechnianie, publikowanie, jakiekolwiek używanie (w celach zarobkowych lub nie) bez mojej zgody. Dotyczy to wszystkich mediów a głównie internetu, czasopism itd.

Kontakt:

Patryk Piechocki
e-mail: realdome@gmail.com