W życiu każdego człowieka przychodzi czas, że musi w końcu do czegoś dorosnąć. Czy to posadzenie drzewa, czy wybudowanie domu albo spłodzenie potomka. W crafcie jest trochę inaczej... chociaż podjęcie decyzji jest prawie, że tak samo trudne.
Chodzi oczywiście o wypicie przehajpowanego na maksa piwa, za które dało się "trochę" dukatów i po prostu... szkoda otworzyć. Komes z Fortuny, wymrażany i leżakowany w beczkach po koniaku to był dla mnie istny koszmar pod tym względem. Z każdej strony byłem bombardowany ohami i ahami na temat tego piwa... przez to bałem się je tak po prostu wypić. Ogólnopolska kwarantanna dała mi jednak dużo czasu do myślenia... i degustacji.
Etykieta trochę taka szpuntowata (jak np. w tym piwie). Wzór mieni się wieloma kolorami, w zależności jak na niego popatrzysz. Według mnie bardzo ładnie się prezentuje. Tak samo firmowy kapsel. Piwo jest ciemno-rubinowe, a jak pięknie wygląda pod słońce! Piany żadnej, ale jak to już ustaliliśmy na tej kwarantannie (w końcu trochę grubych piw już wypiłem) nie jest to minus przy tych parametrach.
Nooo, pachnie to intensywnie. Tak "dostaniesz pałką policyjną w mordę" intensywnie. Jako pierwsze czuć suszone owoce, ale to nie one są na pierwszym planie. Figi, daktyle i chyba czereśnie. Te ostatnie dodają bardzo specyficznego zapaszku. Najmocniej jednak czuć lekko karmelową słodowość i alkohol, w tym przypadku koniak (chociaż nie wiem czemu mi się bardziej kojarzy z bourbonem). Oj szlachetny jest on, mocny i przyjemny zarazem. Gdzieś w tle wychodzi też chlebowość, która pięknie dopełnia dzieła.
Oleiste to jest i gęste jak skurczybyk. I to tak bym powiedział top 3 jeżeli chodzi o wszystkie pite przeze mnie wymrażanki. Wysycenie na bardzo niskim poziomie, od tak tylko żeby przypomnieć, że to jednak piwo. Jeżeli wcześniej dostaliśmy z pałki w twarz, to teraz dodatkowo nas butują jeszcze. Toż to jest tak intensywne (i przez gęstość utrzymujące się w ustach), że naprawdę trzeba mieć parę lat doświadczeń (złych i dobrych) z polskim craftem, aby to przyjąć na klatę. Owoce dostały takiego powera, że się zastanawiam czy nie powinny być pod jakimś specjalnym nadzorem. Takiego skondensowanego likieru z fig, daktyli, wiśni i moreli nie piłem chyba nigdy. Żeby było śmiesznie czuć tam nawet gruszkę momentami, karmelizowaną oczywiście. Podbija to wszystko karmel. Zwykły i co ciekawe przypalony też trochę. Całość na delikatnie dopełniającym chlebku. Goryczka wyraźna, jak na taką bombę, ale nie próbuje się przepychać do przodu. Finisz mocno rozgrzewający. To tutaj alkohol daje popalić, ale w bardzo szlachetny sposób. Trochę drewna też się pojawia. Podstawą są jednak: słodki alkohol (znowu te skojarzenia bardziej z bourbonem niż koniakiem) i bardzo kontrastowe, palone nuty. Coś na pograniczu kawy i palonego słodu. Na serio, to piwo jest tak zróżnicowane i złożone zarazem, że cieszę się niezmiernie z każdej wydanej na nie złotówki. Tak, blogerzy płacą za takie prawdziwe sztosiki... czasami.
----------
Styl: Iced Barley Wine Cognac BA
Alk: 20% obj.
Ekstrakt: 46% Wag.
IBU: b/d
Skład: słód (pale ale, cookie, karmelowy, czekoladowy, pszeniczny), ekstrakt słodowy jęczmienny, chmiel (Amarillo, Columbus, Citra, Chinook), drożdże US-05.
Do spożycia: 31.12.2024
I like your style ;-), czuć, że czujesz temat. Zdjęcia na robią robotę. Przyjemnie się czyta to co piszesz. Piwo to przygoda i to czuć w Twoim piórze. Cut the bullshit ;-), gdzie można kupić w necie this fine beverage?
OdpowiedzUsuńTak na serio przyjemnie się "ciebie czyta". Pozdrawiam.