No i stało się. Cykl Pijany Rowerzysta przechodzi restrukturyzację... po części. Ostatni raz widzieliśmy się 10 miesięcy temu. Długo szukałem powodów, a miałem je przed nosem: jestem leniwy po prostu. Nie chciało mi się wozić plecaka z butelką i aparatem. Jakoś tak nie lubię mieć nic na plecach podczas jazdy...
Dlatego postanowiłem przemyśleć sprawę, bo przecież nie możemy się dać ludzkim zabobonom, jakoby wypicie jednego piwa przy ostrym wysiłku rowerowym miało nas wprowadzić w pijacką furię na ścieżkach rowerowych, które jak wszyscy wiemy, są dla matek z bąbelkami w wózkach. Najpierw może jednak trasa sobotnia, a potem szczegóły.
Jak widać powoli wracam do "formy", ale o tym zaraz. Najważniejsze są bowiem zmiany. Po pierwsze: koniec z butelkami. Jak widzicie (po zmianie nazwy) w trasę będę zabierał tylko piwa w puszkach (can - puszka po ang. / dencja - od "kadencja"). Dlaczego? Bo puszka idealnie wchodzi w koszyk na bidon. No i craft w końcu zaczyna w nią... wchodzić. Drugą zmianą będzie metoda focenia: Xiaomi lepsze, jak to mówią. Zobaczycie na zdjęciach poniżej, czy telefon daje radę. Ostatnia, ważna zmiana to... podejście. Będzie bardziej na luzie i bez szablonu, który znacie z normalnych degustacji. To co, zaczynamy?
Pierwszym testem, który piwo musiało przejść to wytrzymałość puszki. Nie bawiłem się w unikanie przeszkód i każdy korzeń, kamień czy też hopki były moje. Trochę ich tu mamy, szczególnie korzeni. Starałem się też wyciągnąć więcej z nóg, bo z kondycją u mnie słabo ostatnio. W słuchawkach utwór A Day to Remember - Resentment i potem radio według tego kawałka i Google Music. Jeżdżę z jedną słuchawką, dla wygody i bezpieczeństwa.
Widoczki na szlakach zacne, to muszę przyznać. Ostatnimi czasy jeździłem prawie, że tylko na szosie i zapomniałem już jak jest fajnie w lesie. Minus te milion komarów oczywiście. Dobrze, że wiatr ostatnio mocarny mamy na zachodzie i lepiej jest się schować pomiędzy drzewami, a nie na drodze w szczerym polu.
Sam Xiaomi też dał radę, oczywiście z małą pomocą waszego uniżonego. Tu kolorek, tam kolorek i jest zacnie. Nawet rozmycie wygląda lepiej niż we flagowcach Samsunga (miałem to wiem). Udało się też dojechać bez flaków... jak wiecie z FB przez ostatnie 2 tygodnie przebiłem opony już 3 razy. Tutaj mogę napisać jedno: Mitasy są cienkie jak papier, żeby po paru miesiącach guma parciała? No jak tak można...
W dobie pandemii zdziwił mnie fakt, jak wiele osób przyjeżdża do nas... ze Śląska na przykład. Prawie połowa rejestracji na campingach była właśnie stamtąd. Nawet przy największych obostrzeniach widziałem ich tutaj parę, co jeszcze bardziej zadziwia.
Co do samych piw, to zabrałem ze sobą najnowsze kwasy z browaru Brewery Hills. Żeby nie było, darowali mi je, ale jakoś nie zmieniło to mojego podejścia do oceny, szczególnie takiej... luźnej. Chociaż musicie zawsze brać poprawkę na zmęczenie, dzięki któremu ogólna ocena może być zawyżona. Informacyjnie: piwa piłem dwa dni pod rząd, czyli jedno dziennie.
Puszki wytrzymały turbulencje zacnie. Nie cackałem się z nimi i otworzyłem normalnie. Jedyne co wyleciało widzicie powyżej. Trochę się bałem po tym, co widziałem na internetach o puszkach z Pinty, ale jak widać nie ma się czym przejmować (chociaż pintowskie muszę też przetestować dla pewności).
Smakowo... Marakuja wgniata Truskawkę w ziemię. Ta druga jest piwem... słabym po prostu. Takim podstawowym kwasem rozwodnionym sokiem z truskawek, który nic nie wniósł praktycznie. Co prawda trudno jest cokolwiek wydusić z samej truskawki... no ale. Passion Fruit za to... ooo panieee. Mocno orzeźwiające, wystarczająco kwaśne (tak lekko jogurtowe nawet) i owocowe w dodatku. Marakuja nie "udusiła" tego piwa, jest za to dobrze zbalansowanym dodatkiem, komplementującym całość. Momentami przypominały mi się najlepsze czasy kwasów z Pinty, serio. Oba piwa jednak kuleją w aromacie, to muszę przyznać.
Pierwszym testem, który piwo musiało przejść to wytrzymałość puszki. Nie bawiłem się w unikanie przeszkód i każdy korzeń, kamień czy też hopki były moje. Trochę ich tu mamy, szczególnie korzeni. Starałem się też wyciągnąć więcej z nóg, bo z kondycją u mnie słabo ostatnio. W słuchawkach utwór A Day to Remember - Resentment i potem radio według tego kawałka i Google Music. Jeżdżę z jedną słuchawką, dla wygody i bezpieczeństwa.
Widoczki na szlakach zacne, to muszę przyznać. Ostatnimi czasy jeździłem prawie, że tylko na szosie i zapomniałem już jak jest fajnie w lesie. Minus te milion komarów oczywiście. Dobrze, że wiatr ostatnio mocarny mamy na zachodzie i lepiej jest się schować pomiędzy drzewami, a nie na drodze w szczerym polu.
Sam Xiaomi też dał radę, oczywiście z małą pomocą waszego uniżonego. Tu kolorek, tam kolorek i jest zacnie. Nawet rozmycie wygląda lepiej niż we flagowcach Samsunga (miałem to wiem). Udało się też dojechać bez flaków... jak wiecie z FB przez ostatnie 2 tygodnie przebiłem opony już 3 razy. Tutaj mogę napisać jedno: Mitasy są cienkie jak papier, żeby po paru miesiącach guma parciała? No jak tak można...
W dobie pandemii zdziwił mnie fakt, jak wiele osób przyjeżdża do nas... ze Śląska na przykład. Prawie połowa rejestracji na campingach była właśnie stamtąd. Nawet przy największych obostrzeniach widziałem ich tutaj parę, co jeszcze bardziej zadziwia.
Co do samych piw, to zabrałem ze sobą najnowsze kwasy z browaru Brewery Hills. Żeby nie było, darowali mi je, ale jakoś nie zmieniło to mojego podejścia do oceny, szczególnie takiej... luźnej. Chociaż musicie zawsze brać poprawkę na zmęczenie, dzięki któremu ogólna ocena może być zawyżona. Informacyjnie: piwa piłem dwa dni pod rząd, czyli jedno dziennie.
Puszki wytrzymały turbulencje zacnie. Nie cackałem się z nimi i otworzyłem normalnie. Jedyne co wyleciało widzicie powyżej. Trochę się bałem po tym, co widziałem na internetach o puszkach z Pinty, ale jak widać nie ma się czym przejmować (chociaż pintowskie muszę też przetestować dla pewności).
Smakowo... Marakuja wgniata Truskawkę w ziemię. Ta druga jest piwem... słabym po prostu. Takim podstawowym kwasem rozwodnionym sokiem z truskawek, który nic nie wniósł praktycznie. Co prawda trudno jest cokolwiek wydusić z samej truskawki... no ale. Passion Fruit za to... ooo panieee. Mocno orzeźwiające, wystarczająco kwaśne (tak lekko jogurtowe nawet) i owocowe w dodatku. Marakuja nie "udusiła" tego piwa, jest za to dobrze zbalansowanym dodatkiem, komplementującym całość. Momentami przypominały mi się najlepsze czasy kwasów z Pinty, serio. Oba piwa jednak kuleją w aromacie, to muszę przyznać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz