Nie lubię ukrywać swoich wpadek, dlatego często się z Wami nimi dzielę. Na przykład byłem pewny, na kazylion procent, że "Witam." było już do kupienia w Lidlu. Otóż nie... pierwsza warka, tzw. lidlowska, trafi na półki w ten czwartek. Pewnie mam dziury po trawie, jak to mawiała moja matematyczka ze szkoły średniej. Tylko... ja nie palę przecież.
Nie ogarnąłem tego, bo to browar wysłał mi tę butelkę i chyba za mało skupiłem się na liście, który dołączyli do paczki. Mało to ważne jest jednak. Jeśli butelki w sklepie będą trzymać taką formę... to kupujcie kartonami, ale o tym za chwilę.
Odnowiona etykieta, nawiązująca do zmory korporacyjnych maili bardziej przypadła mi do gustu niż ta stara. Sama kolorystyka lepiej pasuje do złocisto-pomarańczowego piwa, swoją drogą równiuteńko zmętnionego trzeba zaznaczyć. Piana zbita, dość wysoka jak na IPA, ale nietrwała. Pozostawia za to przyjemny dla oka kożuch.
Buchnięcie z butelki jest, i to spore. W szkle podobnie, aczkolwiek umyka wyraźnie po chwili. Multum cytrusów, grapefruita, limonki i zestu. Dodatkowo wyczuwalny jest arbuz i delikatna pestkowość. Naprawdę przyjemnie się to wącha i co najlepsze nie ma człowiek skojarzeń z soczkiem.
Jak flagowiec to z pompą. Session pełną gębą, jak dla mnie murowany kandydat na całą kratę piwa na grilla. Orzeźwiające, aksamitne nawet trochę. Wysycone raczej wysoko i do tego znika ze szkła jak szatan. Nie jest słodkie, co mi się ostatnio dość często przytrafia przy hazy IPAch niestety. Mocno cytrusowe. Nawet bym powiedział, że lekko muska granice przesadyzmu. Grapefruit, limonka, zest cytryny i trochę, ale to odrobina brzoskwini dla takiej niby-hehe równowagi. Goryczka wyraźna, ale krótka. Bardzo dobrze wpasowała się w styl. Ma taki lekko żywiczny profil. Finisz krótki (znowu w punkt jak dla mnie) i głównie grapefruitowy, z przewagą albedo. Przepysznie szybkie piwo, że tak się wyrażę.
----------
Styl: Session Hazy IPA
Alk: 4,5% Obj.
Ekstrakt: b/d
IBU: b/d
Skład: słód jęczmienny, płatki owsiane, chmiel (Citra, El Dorado), drożdże WLP066 London Fog.
Do spożycia: 27.08.2021
Starość nie radość, a młodość nie wieczność. Już nie pamiętam od kiedy mam tę puszkę kooperacji browaru Birbant, Szpunt i Flov. Zapewne leżała tam dość długo, bom już trochę przesycony wszelakimi hazy IPAmi, czy też new englandami...
Nadszedł jednak i na nią czas, za co zapewne na wiadomojakichgrupach ukrzyżowaliby mnie. Przecież takie piwa powinno się pić świeże! Mam dziwne wrażenie, że nic mu się nie stało. A że piję piwo według własnego widzimisię... to akurat mi podpasowało po rowerze.
Jak Flov robi etykietę, to wiadomo że będzie grubo. Nie dość, że mieni się na wszystkie strony to jeszcze mamy typową grafikę/sylwetkę z dawnych serii birbantowych. Nikt nie przejdzie obok tego obojętnie. Piwo jest zmętnione, takie mleczne wręcz, jak jakieś proper hazy. Kolor pomarańczy, lekko wybielony. Piana na prawie 2 palce, szybko się redukuje do słabego kożucha. Dobrze się jednak trzyma ścianki szkła.
Zadziwiające jest to, że im człowiek robi się starszy, tym dłużej czeka na aromat w piwie... i to też w IPAch. Po ogrzaniu Hypnohopusa wyłaniają się iście soczkowate zapaszki. Pełnia owoców tropikalnych, jakieś grapefruity, dużo mango, brzoskwini i chyba papai. W tle nuty pomelo i o dziwo nafty, chyba, że to mój nos szwankuje po rowerze akurat. Nie zmienia to faktu, że trzeba na ten aromat poczekać, bo o dziwo z puszki to tak średnio z nim było.
O proszę, dobre zdziwko na początek. Mimo dość wysokiego ekstraktu całość jest rzeczywiście "juicy". Ciałko owszem jest, ale nie zapycha jak przy niektórych NEIPAch. Fajnie kremowe, ze średnim wysyceniem. Pierwszy łyk to rzeczywiście... soczek. Taki mandarynkowy, z nutą mango i brzoskwini. Dopiero kolejne przypominają bardziej piwo, z delikatną podbudową pszeniczną i większymi skojarzeniami chmielowymi. Goryczka średnia, momentami niska. Mogłaby być wyższa, chociaż rozumiem, że to przecież new england. Finisz mnie zaskoczył, jak zając w lesie dzisiaj na ścieżce rowerowej. Jest... gorzkawy, wytrawny. Chce być owocowy, ale wychodzi mu tylko profil albedowy, taka trochę skórka od pomelo połączona z delikatną pestką. Jak ktoś lubi ten styl to polecam. Kooperacja Szpunta z Birbantem dość dobrze go odzwierciedla. Całość nie jest przesadnie słodka, a po prostu owocowa.
----------
Styl: DDH Double Juicy IPA
Alk: 7,6% Obj.
Ekstrakt: 19,1°
IBU: b/d
Skład: słód (jęczmienny, owsiany), płatki (owsiane, ryżowe), chmiel (Citra, Nelson Sauvin, Vic Secret, Azacca), drożdże WLP067.
Do spożycia: 12.11.2021
Jakoś tak mało na blogu pojawia się zagranicznych piw. Jak z tego żartu o polskiej piwnej blogosferze: "Zagranica? A tak znam znam. Anchor i Mikkeller przecież!" A tak na serio zwyczajnie w świecie mamy za dużo dobroci u nas nad Wisłą. Zagramanice to można sobie jakąś porządną raz na ruski rok kupić dla przyjemności.
Z tym, jakże kultowym piwem była trochę zgoła inna historia. Znajomi akurat siedzieli w pubie Mikkellera i mi kupili, wraz ze szkłem, które uwielbiam (widoczne np. tutaj). Przeleżało trochę... jakieś 8 miesięcy w piwnicy. Nic się mu raczej nie stało...
Etykieta mikkellerowa, z tym ich rozpoznawalnym na pół świata panopkiem. Mają swój styl graficzny, która jakoś tak dziwnie mi się podoba. Szkoda tylko, że naklejają etykiety na odpier... no. Piwo czarne, chociaż jak się przyjrzy człowiek dobrze, to zauważy jakieś brązowe refleksy. Piana szybko redukuje się na wysokość jednego palca i potem dość długo się tak utrzymuje.
Chciałoby się pohejtować zagraniczny znany browar, ale się nie da w tym przypadku. Aromaciks wbija w ziemię, mimo średnio intensywnego przywalenia w nos. Jest tu wszystko: od przypalanych słodów i lekko spalonego karmelu po kakao, ciemną czekoladę i kawę zbożową. Utrzymuje się to wszystko do ostatniego łyku, co jest jeszcze bardziej zadziwiające.
Oprócz przyjemnego ciałka (ale nie aż tak pełnego) i dość wysokiego nagazowania (to mogłoby być ciut niższe) czuć w ustach coś jeszcze... jakby jakaś pochodna smaków wpływała na teksturę piwa i nie mam na myśli tu "gładkości" czy innych takich. Trochę podobne odczucie jak przy gorzkiej czekoladzie minimum 80%. Musicie sami wypić, aby się przekonać o co mi chodzi. W smaku znowu wbicie butem w ziemię, z dodaniem kolanka na plery co by się człowiek za szybko nie podniósł. Na przedzie gorzkawo: kakao, (s)palone słody, ciemna czekolada. Pośrodku lukrecja, która nie mogła sobie znaleźć lepszego miejsca według mnie i trochę, ale to tak naprawdę trochę śliwki. Po ogrzaniu wychodzi też delikatny karmel, ale z zacięciem spalenizny (na plus). Goryczka subtelna, gdzieś tam się kręci pomiędzy tym wszystkim. Na finiszu wychodzi spalony owies i cholernie przyjemna, czarna jak węgiel kawa z fajnie zalegającym kwaskiem. Pięknie złożone jest to piwo, nie zapomnę go nigdy. Szczególnie po tym, że mimo dominacji wytrawnej części słodycz, która gdzieś tam się przebija jest wystarczająca, przynajmniej dla mnie.
----------
Styl: Oatmeal Coffee Stout
Alk: 7,5%
Ekstrakt: b/d
IBU: b/d
Skład: słód (pils, owies, wędzony, caramunich, brązowy, czekoladowy), prażony jęczmień, płatki owsiane, chmiel (Centennial, Cascade), kawa, drożdże.
Do spożycia: 02.10.23
Dawno już się tak nie sfrustrowałem przy nalewaniu piwa. Otwieram sobie puszkę z browaru Gwarek, wyciągam szkło z Mikkellera i co? Pryska mi to na klawiaturę GAMINGOWĄ, a nie było wstrząśnięte, ani nawet zmieszane. Przy poprzedniej wersji tego piwa było podobnie...
Inna sprawa, że przy nalewaniu leje się po puszce i na biurko. Jakby wykrojnik do capów puszki miał wadę jakąś. No nie ładnie Panie Gwarek, już dwie rzeczy mi się lepią od piwa. Tak wracając do tematu piwa, TM 2 był całkiem spoko trunkiem (mimo dziwacznie niskich ocen na Untappd).
Etykieta to taki trochę przyjemny chaos. Rzadko komu udaje się ogarnąć tyle detali na grafice nie robiąc z tego papki kolorystycznej. No i ta nazwa, o której o dziwo żaden inny browar wcześniej nie pomyślał. Samo piwo... hazy, czyli mętne o złotym kolorze, lekko wchodzącym w pomarańcz. Piana niska, ale całkiem dobrze trzyma się ścianek.
Jest tego trochę w aromacie. Może i delikatnie na jedno kopyto, ale czego się człowiek ma spodziewać po kazylionowej z kolei IPce na rynku. Mnóstwo cytrusów, grapefruita, mango, marakui i białej skórki, czyli albedo. W tle lekkie nuty żywiczne i słodowe. No ładnie, ładnie. Ipoholicy będą zadowoleni, to na pewno.
Po pierwszym łyku zdaje się być dość... pełne, co nie powinno w sumie dziwić przy tej odmianie stylu. Jakbyście brali na grilla to jedno max myślę. Na swój sposób gładko wchodzi jednak. Wysycenie średnie, mogłoby być wyższe. Takie też słodkawe bardziej, goryczka podupada jak na mój gust. Smakowo jednak bardzo dobrze jest: grapefruit, mango, trochę liczi i limonki. Do tego żywica w tle i nuta nafty. Wcześniej wspominania goryczka ma profil albedowy i naprawdę mogłaby mieć większego kopa, nawet jak na hazy IPA. Finisz mi się najbardziej podoba ze wszystkiego. Jest słodycz melona (dziwne nie?), którą kontruje żywica i delikatnie zalegająca skórka grapefruita. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek pił piwo z takim miksem na finiszu. Alkohol, którego jednak trochę jest, bardzo dobrze ukryty.
----------
Styl: DDH Hazy Triple IPA
Alk: 8% Obj.
Ekstrakt: 20° BLG
IBU: 3/5
Skład: słód (jęczmienny, pszeniczny), płatki (owsiane, pszeniczne), chmiel (Lemondrop, Citra, El Dorado, Centennial, Columbus), drożdże.
Do spożycia: 08.01.2022