Leżakowanie piw w lodówce, i to jeszcze takich bez potrzebnych procentów? Ależ owszem, czemu nie. I wcale to nie jest tak, że wrzuciłem butelki na najniższą półkę lodówki piwnicznej... Jeżeli dobrze pamiętam, to nawet Marcin z Fortuny pisał mi coś o leżakowaniu tego. Tylko za cholerę nie pamiętam o którego Fortunatusa chodziło...
No nic. Ważne, że miałem go wtedy, kiedy go najbardziej potrzebowałem. A było to wczoraj, po zrobionej setce na rowerze szosowym. Dawno tego nie robiłem, głównie przez moje lenistwo. Postanowiłem się jednak wziąć ponownie za, he he, regularne jeżdżenie. Skoro się udało to trzeba było wypić coś szczególnego, a seria Fortunatusów na pewno się do tego zalicza.
Etykieta jest na swój sposób bardzo minimalistyczna. Trochę przypomina te z butelek wina, oczywiście tych lokalnych, a nie sklepowych. Piwo piękne, rubinowe, delikatne zamglone. Już dawno nie widziałem tak dobrze prezentującego się trunku (szczególnie w tym szkle). Możecie się przyczepić do praktycznie zerowej piany, ale... ludzie, nie dość, że jest beczkowane to jeszcze dzikie. Czego się spodziewaliście?
Niebiańsko to pachnie, naprawdę. Mówi to osoba, która ogólnie gardzi winem wszelakim. Mieszanka wiśni z czereśniami, jakby świeżo zerwanych i zgniecionych na sok. Wtóruje im wyraźny aromat winny, na szczęście nie przygniatający. Dzikie nuty też wyraźne. Lekko końską derkę przypominają. No i ta beczka, dębina czy coś. Piję je bardzo powoli, a zapach intensywny do samego końca.
Marcinie, dlaczego wlaliście to do małych butelek?! Odpowiedź jest dość oczywista (było ich tylko 6880), ale muszę się przez to cholernie pilnować, aby całości na raz nie wypić... tak dobre i zwiewne na swój sposób to jest. Wysycenie średnie, tak w pytkę można rzec. Smakowo wybuch z aromatu. Wytrawne, winne, beczkowe, wiśniowe i lekko dzikie. W tej dokładnie kolejności. Funky kwasowość przerzuca nas w finisz (no chyba nie spodziewaliście się typowej goryczki?) gdzie dodatkowo pojawiają się czereśnie. Boże jak to jest fajnie ułożone, sprawy sobie nie zdajecie. Aż mnie ciekawi jakie było przy okazji premiery.
----------
Styl: Sour Cherry Wild Ale BA
Alk: 6,5% Obj.
Ekstrakt: 12,6% Wag.
IBU: b/d
Skład: sok z wiśni (48%), słód (pilzneński, pszeniczny), pszenica, drożdże (Yeast Bay Lochristi Brettanomyces Blend, Safale WB-06).
Beczka: czerwone wino Chateau Kirwan, z przewagą szczepu Cabernet Sauvignon.
Do spożycia: 31.06.2022
Wiecie co? Mam już trochę po dziurki w nosie tych wszystkich ipa-sripa, które już po pierwszym łyku zapychają człowieka do granic niemożliwości. Jak to jest, że jak ktoś uwarzy relatywnie nowy na rynku styl, to większość robi go potem na jedno kopyto? Przecież patrząc nawet na tabelki i opisy można łatwo wywnioskować, że jest pole do popisu i puszczenia wodzy fantazji.
Ale nie, lepiej robić zapychające w większości hazy IPA, które są tak naprawdę przykrywką dla DIPA ze średniej półki. Wzięło mnie na takie przemyślenia po tym, jak zobaczyłem metryczkę najnowszego piwa z Browaru Zamkowego w Cieszynie. Zamysł dobry, limonka z herbatą ma przypominać mrożoną herbatę. Idealne na lato myślę sobie. Patrzę na ekstrakt, ooo nie...
Etykieta po rebrandingu jaka jest każdy widzi. Mi osobiście średnio się podobają. Za dużo się dzieje, napaćkane jedno na drugim. Kapsel za to fajny, bez zbędnych napisów jak u większości. Piwo ma ładną, pomarańczową barwę i jest delikatnie zamglone. Piana bardzo wysoka o konsystencji takiej trochę bitej śmietany. Trzyma się też całkiem dobrze ścianki szkła.
Co tu dużo mówić, pachnie to typową, mrożoną herbatą Liptona. No może trochę bardziej naturalną. Jest herbata (a raczej susz herbaciany) i tona limonki. Ta ostatnia nabiera jeszcze większej intensywności z ogrzewaniem się piwa. Tak to chyba wygląda, jak ktoś używa świeżego soku. Całość świetnie gra ze sobą. W tle dodatkowo delikatna pszenica.
Cholera... gdzie te 16° Plato? Aż dziw mnie bierze, że przy aktualnej tendencji rynku (czyli hazy, które się pije jak RiSy, bo są takie ciężkie) browarowi udało się wypuścić tak zwiewną IPkę, i o takich parametrach. Wysycenie średnie, w sumie mogliby się pokusić o ciut wyższe. Dawno nie miałem też czegoś takiego, że piwo stawało się bardziej cytrusowe i... gdy robiło się cieplejsze. Smakowo więcej IPA niż w aromacie, co cieszy, bo mogło być jednowymiarowe. Jest limonka. Kwaskowata, ale nie tak natarczywie jak przy cytrynie czy też grapefruicie. Potem robi się słodowo i delikatnie słodkawo. To pewnie ten cały ksylitol, czyli cukier brzozowy. Fajnie to kontruje kwaskowatość limonki muszę przyznać. Podstawa bardziej angielska, nie wyczuwam żadnych nowofalowych chmieli. Mocno, ale to mocno w tle delikatna ziemistość. Goryczka stonowana, "nienachalna" jak to sami napisali na etykiecie. Wyższa mogłaby za bardzo konkurować z limonką według mnie. Na finiszu herbaciane taniny i limonka, dość umiarkowane. Alkohol niewyczuwalny. Dopiero pod koniec butelki czuć go w głowie. Bardzo fajnie wyważone piwo. Co najważniejsze, to to, że limonka nie zdominowała całości. No i ta zwiewność przy tych parametrach... myliłem się. Nie należy oceniać książki po okładce.
----------
Styl: Ice Tea IPA
Alk: 7,2%
Ekstrakt: 16° Plato
IBU: 50
Skład: słód (pilzneński, pale ale), płatki owsiane, sok NFC z limonki, ksylitol, herbata Earl Grey, chmiel, drożdże.
Do spożycia: 21.03.2022