No... trochę mi zajęło wrzucenie relacji z mojego pierwszego Beer Geek Madness. Dostawałem od nich zaproszenie co festiwal, ale jakoś zawsze kolidował on z moimi planami. W tym roku było inaczej, chociaż musiałem wrócić na drugi dzień w rodzinne rejony.
Plan był prosty, dojechać do Wrocka pociągiem w piątek, pobawić się przy Zaklętych Rewirach i wrócić pociągiem do domu kolejnego dnia, o 11:00. Udało mi się to, ale przyznam się Wam, że trochę się... zmęczyłem.
W podróży pomógł mi (a tak na serio to przeszkodził) najnowszy Harnaś, z którego śmiał się wtedy cały craftowy internet. Śmiechom nie było końca. Tak jak przy współpracy MC z pewnym raperem, o którym wcześniej nawet słowa nie słyszałem.
Postaliśmy trochę w kolejce wraz z Piwną Japą i doszliśmy do jednego wniosku. Ludzie z najdroższymi pakietami i tak zostali trochę wyruchani na te "wcześniejsze wejście". Muszą to organizatorzy jakoś inaczej ogarnąć w przyszłych edycjach.
Po wejściu jednak... zadziwił mnie rozmach, czy też może bardziej struktura tego festiwalu. Bardziej kameralnie się człowiek czuł, paradoksalnie przy większej ciasnocie niż na takim np. otwartym evencie.
Pomysł z płaceniem wyłącznie za bilet (a potem już hulaj dusza pij ile chcesz) okazał się być strzałem w dziesiątkę. Muszę się jednak wam przyznać, że nie myślałem tak przed samym festiwalem. Głównym problemem dla mnie była ilość piw. W końcu każdy browar miał max dwa na dany dzień. Jakby nie trafili w gusta takiego beergiczka to byłby problem, ale ja miałem co pić. Na szczęście browary nie wjechały tylko z hazy IPAmi czy też innymi pastry.
Co do szkła festiwalowego znacie moją historię z relacji. Przetrwało sporą część dnia, tylko po to aby pęknąć przy próbie wytarcia go od środka. Każdy się o to bał, bo było czuć w rękach, że jest delikatne jak portfele kredytobiorców w tym roku.
Minusy? Może takie malutkie. Głównie umiejscowienie toalet, ale z tym organizatorzy nic nie zrobią. Inna sprawa, że w pierwszej dużej sali oświetlenie było kompletnie do bani. Na przyszłość mogliby też pomóc browarom w organizacji wody np. do myjek.
Pamiętam też, że ludzie mieli problem z zagranicznymi browarami. Większość stanowisk obsadzali wolontariusze i tak średnio wiedzieli co nalewają. Inna sprawa, że chyba beczek było mało, bo otwierali krany dopiero po iluś tam godzinach. Mi to nie przeszkadzało, bo jestem swoistym patriotą. No i znacie mnie, nawet nie sprawdzałem co będą lać i nie miałem listy piw "must drink or die tryin'".
Podsumowując: osobiście bawiłem się świetnie. Szczególnie przez to, że postanowiłem się bardziej bawić, niżeli blogować. W końcu zobaczyłem też starych znajomych z branży. Już nie wspomnę nawet o robieniu za darmową siłę roboczą na stanowisku Brokreacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz