Wiecie jak to jest u mnie z wyjazdami stricte blogerskimi... zazwyczaj kolidują one z innymi obowiązkami. Gdy Tomek (Browarnik Tomek) dał znać, że Browar Amber robi dobrą imprezę u siebie nawet się nie zawahałem. Problemy pojawiły się potem, bo jak to mówią korpo nie wybiera i parę dni przed imprezą nie wiedziałem, czy pojadę.
Udało się. I niech ta jakże obszerna relacja foto będzie tego dowodem. W dużym skrócie: tak się powinno robić odwiedziny browaru. Ładnych parę lat wstecz miałem przyjemność odwiedzić pewien browar na W i powiem Wam tylko tyle, że sama czystość w Amberze jest klasą samą w sobie. No, ale od początku może.
Swoją parogodzinną podróż PKP (na trzeźwo, bo siedziałem w przedziale ze starszymi paniami i mi było głupio otworzyć browara przed 12:00) zakończyłem w recepcji hotelu. Tam zaczęła się zbierać śmietanka blogerstwa proszę ja Was. "Jak ja dawno tych mordeczek nie widziałem" pomyślałem z łezką w oku. Oczywiście musiało się okazać, że ja, Bartek (Małe Piwko) i Jurek (Jerry Brewery) ubraliśmy te same koszulki Brokreacji. Jak tak można!
Szybki briefing co, jak i czego nie robić i już mogliśmy się ubrać w białe fartuchy. Nie, nie musieliśmy z Jurkiem zakładać czepków na swoje łyse łby. Zdziwiły mnie słuchawki rozdane każdemu, co by każdy słyszał oprowadzającego. Wiecie, ja praktycznie ze wsi jestem to nie znaju takich nowoczesnych technologii.
Oprowadzał nas piwowar Ambera Paweł Kozica, związany z browarem praktycznie od początku. Pozytywny człowiek, z którym bym się dogadał bez wątpienia. Musicie mi wierzyć, ale naprawdę byłem pod wrażeniem rozmachu samego browaru. Żeby było zabawnie, to najbardziej interesowała mnie zautomatyzowana linia mycia/napełniania butelek. Co zrobisz. Ciekawa też była historia tego miejsca i to, jak dużo właściciele wpompowali kasy. Nie boją się nowinek technicznych, tyle Wam powiem.
Następny przystanek? Taras widokowy i odszpuntowanie beczki premierowego koźlaka dubeltowego z czeremchą. Po małych problemach (idealnie tu pasuje przysłowie o kucharkach, tylko zastąpcie je bandą blogerów) udało się go w końcu spróbować i z ręką na sercu mogę go Wam polecić. Ten niby jarzębinowy dodatek pięknie się wkomponował w piwo. Wspomniałem już, że było też dedykowane szkło na tę okazję?
Swoją drogą... piękne tam mają tereny. Przez całą drogę z Gdańska myślałem tylko o tym, aby przyjechać tu z szosą i pojeździć w blasku słońca.
Potem to już było tylko miasto. Powieźli nas nakarmić i kurde... dawno nie jadłem tak dobrych taco. Oczywiście pod namową Michała (Piwny Garaż) wziąłem podwójną porcję i nie żałowałem. Nie po to się człowiek poci na rowerze, aby się oszczędzać potem jak dają takie żarełko.
Kolejny przystanek? Pułapka. Ludziów jak mrówków, jakby to powiedział poeta. Pierwszy raz tam byłem i muszę przyznać, że sam lokal jest naprawdę mały. Robotę robi skrzyżowanie, które łączy bodajże trzy podobne miejscówki. Trochę mnie zmartwiła tablica piw na kranach (panowała choroba pastry-hajzowa), ale przynajmniej jeden zwykły stout się na niej znalazł. Gdy już nie było nawet gdzie palca włożyć powędrowaliśmy do Brovarni Gdańsk, czyli miejsca pracy Bartka. Wiecie, niektórzy blogerzy naprawdę pracują w tym zawodzie, a nie tylko o nim piszą czy tam fotki cykają.
Bartek pokazał nam cały swój sprzęt. Ciasny, ale własny jak to mówią. Pełen pasji i tym podobnych rzeczy. Marcowe mieli wyśmienite, to muszę zaznaczyć. Może i pobiliśmy szkło, albo dwa, ale chyba nikt nam za to za złe nie miał.
Zdziwiony byłem jak centrum Gdańska zmieniło się odkąd tam byłem ostatni raz. Muszę wybrać się na spokojnie z żoną na jakieś wakacje, czy tam wakajki jak to teraz młodzież mawia. Wróciliśmy do hotelu, gdzie po branżowych debatach na kanapie poszliśmy w końcu spać. Zostawiam Was zatem z resztą zdjęć, których szkoda mi nie wrzucić w poście, a Tomkowi i Amberowi dziękuję za zaproszenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz