Marek z Piwoteki ostatnio zauważył, że powoli zamieniam się w Kopyra. Mniej bloguję, więcej biegam... jeszcze zaraz wymienię piec i zacznę koaczować. Na szczęście nic z tych rzeczy, w końcu gardzę chmieleniem na chama wszystkiego co się rusza.
Dlatego ostatnio sięgam po klasykę, i to w dodatku taką, która dla wielu wydaje się być nudna. Nie ma co więcej ciągnąć tematu "nudnego koźlaka", bo jest to zwyczajnie brzydkie kłamstwo rozpowszechniane przez niektórych. A jeszcze jak mówimy o największym klasyku ze wszystkich wędzonek: Schlenkerla, to nie wiem już nawet jak mam to skomentować.
Etykieta oryginalna, klasyczna, aczkolwiek kontra w naszym ojczystym języku. Samo piwo przypomina trochę ciemny rubin z wysoką, beżową pianą. Trzyma się ona dość długo, nawet jak na warunki, w których robiłem zdjęcia.
Zabieranie się za takie klasyki nie jest łatwe. Jeszcze jakiś purysta wpadnie i zacznie wymachiwać pochodnią, że za mało wyniosłego tonu człowiek użył przy opisywaniu... Żarty na bok jednak, bo pięknie to piwo pachnie. Wędzony boczek, słody i delikatny karmel gdzieś w tle. Wędzonka nie jest jakoś szczególnie nachalna, ale za to wystarczająco wyraźna.
Nie żartowałem, jak wcześniej na FB napisałem o grzaniu piwa przy piecu. Wyciągnąłem je z lodówki, a wszyscy wiemy, że takich klasyków nie pije się mocno schłodzonych. Ciałko wyszło "w pytkę", czyli średnio zapychające. Wysycenie też średnie, do niskiego nawet. Bardzo dobrze się to sączy. Pierwsze skrzypce, czy też haki do wędzenia grają dymione słody. Skojarzenia z boczkiem mniejsze, ale nadal aktualne. Nie wiedziałem, że to kiedyś napiszę, ale zazwyczaj gryzący dym z ogniska zlepia wszystko jak poxipol. Jakbyście się nie domyślili to jest to pozytyw. Jeżeli chodzi o słodką kontrę to mamy mix karmelowo-owocowy. Te ostatnie z tych ciemnych. No i ta notoryczna, przyjemna skórka od chleba. Goryczka średnia, do delikatnej. Ma bardzo lekkie nuty ziołowe. Finisz zaskakujący, bo na coś w rodzaju gorzkiej czekolady posypanej popiołem. Wybitnie mi to piwo podeszło. Przez samą rangę browaru "wszedłem" w nie bardziej niż w kolejną polską IPA, ale czy to źle? Warte jest każdej chwili skupienia.
----------
Styl: Koźlak Wędzony
Alk: 6,5%
Ekstrakt: 17,5%
IBU: 40
Skład: zawiera słód jęczmienny.
Do spożycia: 07.2023
Dziwną rzecz zauważyłem od jakiegoś czasu. Ochota na piwo wzrasta u mnie przy niskich temperaturach. Powinno być chyba na odwrót, co nie? W końcu to latem człowiek myśli tylko o zimnym browarku przy grillu.
Zapewne jest to związane z tym, że od zawsze wolałem piwa ciemne, szczególnie stouty. Przy dzisiejszym "zapejstrowaniu" rynku trzeba się nieźle naszukać, aby znaleźć coś klasycznego. Nawet słodkie style jak np. mleczny stout można ze świecą szukać. I tak wiem, że zaraz mi tu ludki z Warszawy lub Wrocka napiszą, że u nich to nie problem... Pamiętajcie, że większość z nas żyje w miastach od 30k do 100k i nie ma takiego wyboru. Dlatego cieszy mnie niezmiernie gdy widzę w Lidlaczu takie smaczki jak dziś.
Etykieta Browaru Za Miastem należy do tych przyjemnie schludnych, że tak się wyrażę. Ładna grafika na białym tle, bez niepotrzebnego wypełnienia jej medalami czy też innymi pierdołami. Fajnie to by na puszce wyglądało. Piwo jest ciemne, prawie, że czarne. Widać jakieś tam odcienie brązu jak się człowiek dobrze przypatrzy. Piana dość wysoka i zbita. Żywot ma średni.
Klasyczny aromat kawy zbożowej z domieszką delikatnie mlecznej czekolady. Cholernie przyjemny, bez przesadnej kwaskowatości czy też słodkości. Coś mi mówi, że będzie to pięknie ułożona kompozycja. Dajcie się mu jednak ogrzać, wtedy będziecie mieć co wąchać godzinami.
Po pierwszym łyku morda mi się zaczęła uśmiechać, bo człowiek w końcu zaczyna pić piwa idealne do aury pogodowej. I to nie muszą być przecież jakieś grubasy imperialne. Słodkie Lenistwo jest gładkie i na swój sposób gęste (jak na te 16º ekstraktu oczywiście). Do tego średnie wysycenie i mamy wieczorny trunek pod kominek. Na pierwszym planie kawa, ale tym razem nie zbożowa. Już tak bardziej zajeżdża zmieloną z ekspresu. Nie wiem jakiej użyli dokładnie, ale zdaje mi się, że wyczuwam w niej nuty ciemnych owoców. Do tego czekolada, trochę gorzka, a trochę nie. Może to dlatego, że zdaje się być idealnie połączona z przypiekanymi słodami. Słodycz gdzieś w tle, taka trochę mleczno-tofii. Właśnie taki profil smakowy wolę w milk stoutach, mniej słodki. Goryczka niska, bardzo krótka. Na finiszu wybija się kwaskowatość kawy, co fajnie zakańcza każdy łyk. Cholernie dobry stout, lepszy z każdym kolejnym podniesieniem szkła.
----------
Styl: Milk Stout z kawą
Alk: 5,8%
Ekstrakt: 16º
IBU: b/d
Skład: słody jęczmienne, laktoza, płatki owsiane, drożdże S-04, chmiele, kawa ziarnista arabica.
Do spożycia: 08.02.2023
Przyjemny, ale delikatny aromat zaprasza do podróży po spokojnych wodach zbożowej kawy i wiśni w czekoladzie. W pierwszej chwili myślałem, że będzie to dość słodki porter, ale szybko wybiły się te kawowe nuty i mnie wyprowadziły z błędu.
Ciałko, jak na bałtyka przystało, znośne. Nie za dużo, ale też nie za mało. Jeszcze parę lat temu bym powiedział, że grubaśne no ale... Jak to się człowiekowi zmienia perspektywa po "ataku pastry". Wysycenie średnie, tak na granicy jeżeli chodzi o moją porterową tolerancję. Na pierwszym planie przypiekane słody, kawa zbożowa i moooże trochę ciemnego chleba. Potem ciemne owoce, śliwka z wiśnią głównie, ale w takich trochę bardziej uległych ilościach. Goryczka niska, krótka. Finisz to już głównie kawa zbożowa/coldbrew. Proste, a jakże przyjemne piwo. Takie do zrobienia zapasów, aby było "na wszelki wypadek".
----------
Styl: Porter Bałtycki
Alk: 8%
Ekstrakt: 22%
IBU: b/d
Skład: słód (jęczmienne, pszeniczne), płatki owsiane, granulat chmielowy, drożdże.
Do spożycia: 31.12.2023
Co rok przychodzi jesień i co rok jest to samo... człowiek dziwi się jak mu szybko znikają zapasy z piwnicy. Znowu trzeba będzie zajechać do specjalistycznego sklepu, bo nie oszukujmy się... w Lidlaczu jakiś proper ciemniaków nie uświadczysz. A przynajmniej nie we wrześniu.
Dzisiaj wyciągnąłem ostatnią butelkę z premierowych piw leżakującego odłamu Pinty, czyli Pinta Barrel Brewing. Nie powiem, trochę mi to zajęło. Przynajmniej miałem co wypić w ten chłodny, wrześniowy wieczór.
Boże jak mnie tutaj dawno nie było. Parę niedziel przegapiłem, że się tak wyrażę. Mały detoks od opisywania piw się przydaje. Inna sprawa, że w końcu nadchodzi mój ulubiony okres jeżeli brać pod uwagę tylko nasz najukochańszy trunek. Dobrze wiecie, że wolę ciemne, zazwyczaj mocniejsze piwa.
Powrót do pisania zaczniemy jednak od czegoś jasnego i na swój sposób lekkiego. Butelka kupiona przez żonę podczas zakupów u niemieckiego najeźdźcy. Kooperacja AleBrowaru z teksańskim browarem Hold Out Brewing. Zapowiada się obiecująco, póki człowiek nie przeczyta etykiety. IPA z miodem rzepakowym? Ale jak to? Od razu przypomniały mi się przyjemne czasy piw z miodem gryczanym, ale w tym przypadku jakoś tak... no nie wiem.
Patrząc na etykietę nigdy bym nie powiedział, że to piwo z AleBrowaru. Tak to już jednak jest, że wiele browarów pozbywa się swojego znaku rozpoznawczego dla nowych serii. Artezan ma podobnie. Co do tej... jest OK. Nie rozumiem zmiany czcionki w nazwie, ale sama grafika na plus. Piwo ma kolor typowego lagera, złote, przejrzyste. Piana niska, szybko się ulotniła.
Słabo jest, co tu dużo mówić. W zapachu głównie kwiatowo (z dużym skojarzeniem miodowym/nektarowym) i może odrobiną cytrusów. Nieszczególnie intensywne, trzeba się nawąchać, aby coś wyczuć. Już nie wspomnę o tym, że z butelki zajechało mi lagerem bez ambicji.
Czytam opis chmieli i jakoś nie mogę w to uwierzyć... Ale może od początku. Konsystencja nawet spoko, jak dobry, chrupki pils. Wystarczająco wysycone, do wypicia w parę butelek podczas grilla w upalne popołudnie. Problem w tym, że nie dość, że miała to być IPA, to jeszcze jest to kooperacja z teksańskim browarem. Co dostaliśmy? Jakieś tam nuty chmielowe, głównie żywiczno-trawiaste, na bardzo wyraźnej podbudowie słodowej. Co najwyżej bym to nazwał (z braku lepszego stylu) american lagerem, a nie IPA. Gdzie jest ananas, cytryna, gruszka? Czytając metryczkę chmieli wygląda to naprawdę obiecująco. Goryczka taka se, łodygowa głównie. Dopiero finisz pokazuje zmarnowany potencjał. Czuć trochę ananasa mocno skontrowanego cytryną, ale to już za późno jak dla mnie. Szkoda. Plusem jest to, że nie jest ulepkowe, bo sam miód gdzieś się zagubił w smaku.
----------
Styl: IPA
Alk: 6%
Ekstrakt: 14%
IBU: b/d
Skład: słód jęczmienny, miód rzepakowy, chmiel (Sultana Lupulin, Calypso, Lotus Lupulin, BarthHaas Flex), drożdże USWC Chico.
Do spożycia: 23.08.2023
Szczerze? Myślałem, że już dawno opisałem artezanowego Elektrolita. Może to i lepiej, że nie... patrząc na niektórych ludzi oceny sprzed paru lat. Niby fajne, okej, 5/10 cześć i poćwicz. Pijąc je dzisiaj stwierdzam, że albo ludzie nie mieli wtedy weny, albo Artezan się mocno poprawił.
Nie będę się jednak nad tym rozpisywał, bo wszyscy wiemy jak to jest w internetach. Ważne jest to, że akurat dzisiaj byłem cholernie spragniony i piłem co popadnie. Nawet bezalkoholowe Somersby...
Dużo Wam nie napiszę o aromacie, bo... no pachnie to kwaśną morelą i tyle. Może jakby się człowiek uparł to by też wyniuchał jakieś solne nuty. Nie żeby to było coś złego. Po prostu aromat nie grzeszy złożonością czy też nawet jakąś mocą. Dość szybko ulatnia się ze szkła.
Tak jak nienawidzę gazowanych (prawdziwych) elektrolitów (czy też nawet samej wody) tak w tym przypadku mógłbym to wypić jednym duszkiem. Szczególnie po wyścigu. Orzeźwiające jak cholera, wysycone też sowicie. W smaku mocno kwaśne, puryści Gose mogliby się przyczepić. Mi jak najbardziej odpowiada. Jest morela, ale też brzoskwinia i mango. Nie wiem skąd, nie pytajcie się mnie. Robią za takie dalekie tło. Podstawą delikatna pszenica. Co najważniejsze jednak to to, że jest sól. Jak w dobrym izotoniku. Uwielbiam ją w tym zastosowaniu. Goryczki nie ma, bo po co ona komu tutaj. Na finiszu trochę słabo, bo są tylko jakieś tam owocowe pomrukiwania. Ogólnie bardzo dobry eksperyment. Szczerze nie pamiętam, abym tak dobrze odebrał poprzednią wersję, która miała premierę chyba w 2016 roku.
----------
Styl: Apricot Gose
Alk: 5%
Ekstrakt: 12%
IBU: b/d
Skład: słód jęczmienny, przecier morelowy, płatki owsiane, chmiel, drożdże, sól himalajska.
Do spożycia: 09.10.2022
Etykieta kolorowa, ale też wektorowa na swój sposób. Fajnie dobrany gradient i mała butelka dobrze prezentują się na półce. Piwo wygląda jeszcze lepiej. Czarne, jak smoła i wizualnie gęste. Ciemna, beżowa piana dziurawa, ale o dziwo trzyma się dość długo.
Intensywny aromat nie daje mi spokoju. Dawno już takiego nie wąchałem, utrzymuje się cholernie długo w szkle. Nawet jak pozostały może ze dwa łyki tylko. Palone słody, multum ciemnych, suszonych owoców i kawy zbożowej. No i ta czekolada, o mój Boże. Aż się boję, że przedawkuję i wciągnę to piwo nosem w całości.
Szybki łyk na rozpoznanie i znowu pełen zachwyt. Czuć ten jakże prawilny ekstrakt. Piwo jest oleiste, oblepiające, ale też puszyste. Na moje to zasługa słodu żytniego. Ale bym sobie teraz wypił takie grube żytnie, jak za dobrych czasów żytnich wypustów Pinty. Wracając do Wonderland, wysycenie niskie, czyli nie psuje odbioru tego grubaska. Na pierwszym planie czekolada, gęsta i nie biorąca jeńców. Taka pół na pół słodka z dodatkiem kawy zbożowej i nutą opiekanych słodów. W tle owoce, suszone, ale bez skojarzeń z kompotem świątecznym. Tu bardziej wisienka z wysokiej jakości czekolad alkoholowych. Sama wędzoność robi za uzupełnienie, ale takie dość wyraźne. Pięknie to jest wszystko ze sobą połączone. Goryczka niska, ot takie małe ukłucie. Większej nie potrzeba, uwierzcie mi. Na finiszu kakao, więcej wytrawności i nuta przyjemnego alkoholu. Ten ostatni tak w ogóle bardzo dobrze ukryty po całości. Rozgrzewa od środka, a nie w smaku. Zakochałem się w tym piwie. Cholera wie jednak czy tak się ułożyło, bo trochę u mnie już przeleżało. Nieważne. Pyszne jest.
----------
Styl: Smoked Imperial Baltic Porter
Alk: 10.8%
Ekstrakt: 30%
IBU: 4/10
Skład: słód (pilzneński, wiedeński, monachijski jasny i ciemny, karmelowy, czekoladowy, żytni), chmiel, drożdże.
Data rozlewu: 03.01.2022
Zaskakujące jest to jak jeden browar potrafi mieć swojego rodzaju karuzele wzlotów i upadków. Patrząc na moje doświadczenia z Browarem Fortuna to historia zaczęła się bardzo przyjemnie. Jak się pewnie domyślacie były to Komesy, pite na WFDP jeszcze na zamku. Potem był okres dziwacznych wpadek jakościowych. Na końcu... Marcin wylądował w browarze i wszystko znowu było cacy.
Fortuna ma swój podział na piwa. Hmm, nazwijmy to z niskiej, średniej i wysokiej półki, żeby nikogo nie obrazić. Trzyma się tego i dodatkowo pozwala Marcinowi na pewnego rodzaju wariacje (wiecie, te wszystkie beczki, wymrażanki itp.). Inna sprawa, że sponsoruje wyścigi rowerowe w moim regionie, co skutkuje darmowymi bezalko po wyścigu. Ostatnią akcją promocyjną była kooperacja ze skarbem narodowym, jakim jest Pan Makłowicz. Dzisiaj spróbujemy dodatkowo jeszcze świeższej nowości, czyli ich podejścia do witbiera. W końcu lato nadchodzi wielkimi krokami. Samej nazwy pozwolę sobie nie skomentować, he he.
Białe
Pachnie to świeżutką pomarańczą, aż miło. W tle pszenica i kolendra. Zapowiada się mocne orzeźwienie, co nie wszystkim się udaje osiągnąć aromatem. Coś mi to przypomina z dawnych czasów raczkującego jeszcze craftu polskiego... no nie przypomnę sobie no.
Oh taaak. Przy okazji koszenia trawy (i nadciągającymi chmurami z deszczem) wchodzi jak złoto. Lekkie, przyjemne, orzeźwiające. Wysycone dość mocno, ale jeszcze bez przesadyzmów. Podstawą pszenica oczywiście, ale krok za nią mocne uderzenie cytrusów, w tym przypadku zestu pomarańczy. Kolendra taka jaką lubię, czyli gdzieś w tle aczkolwiek wyraźna na swój sposób. Ile to już mieliśmy w naszym światku piwnym pszenic dosłownie zasypanych tą przyprawą... Goryczka znikoma, ot takie uszczypnięcie lekkie. Finisz wytrawniejszy. Znika słodowa słodycz, a więcej jest cytrusa. Przyjemnie to wszystko się zgrało ze sobą. Oj będziem to pić litrami na lato.
----------
Styl: Pszeniczne z Cytrusową Nutą (no raczej witbier czy coś)
Alk: 4,5%
Ekstrakt: 11,5%
IBU: 2/10
Skład: słód (pilzneński, pszenica), chmiel odmian goryczkowych, skórka pomarańczy, kolendra, drożdże.
Do spożycia: 13.05.2023
Arcy IPA
Wiecie czym to pachnie? Pszenicą mandarynkową. Nie wiem gdzie ludziska wyczuwali w tym jakieś inne cytrusy. Coś jak wheat IPA na bazie samych mandarynek. Najwidoczniej chmiele poszły w aromacie na zaplecze. No chyba, że te eksperymentalne odmiany od Polish Hops wniosły jeszcze więcej mandarynki.
Szybkie dwa łyki i już wiem, że pierdolamento internetowe o wodnistości są wyssane (dosłownie) z palca. Jak dla mnie idealna dwunastka z dużym potencjałem orzeźwiającym. Wysycenie trochę za mocno szczypie, mogłoby być ciut niższe. Smakowo... niebywałe zdziwienie mnie dopadło, bo spodziewałem się głównie słodyczy. Dostałem pszeniczną podbudowę okraszoną starkowanym, cytrusowym albedo i polaną mandarynkowym sokiem. W tle da się wyczuć inne owoce, najbardziej pomelo i pomarańczę. No jest to IPA, co do tego nie mam wątpliwości. Szczególnie, że grapefruitowa goryczka jest bardzo ładnie zaznaczona. Finisz delikatnie ziołowy. Całość znowu wchodzi jak złoto i do tłustej kiełby z grilla będzie idealną kontrą. Po jakimkolwiek wysiłku też wejdzie idealnie, i to ze smakiem!
----------
Styl: Session IPA
Alk: 4.2%
Ekstrakt: 12.2%
IBU: 5/10
Skład: słód (pilzneński, pszenica), płatki owsiane, chmiel (Hallertau Blanc, Elixir, Mandarina Bavaria), sok z mandarynek z Dalmacji, drożdże.
Do spożycia: 26.03.2023
Proste etykiety najwidoczniej najlepiej przyciągają ludzi do półek w dużych sklepach. Nic specjalnego na niej nie ma, a samo piwo znika zadziwiająco szybko (patrząc na inne browary craftowe w tym sklepie). Zwykły Kowalski widząc maziaje albo inne "dzieła sztuki" myśli zapewne, że to jakiś soczek. Piwo zamglone, ciemny bursztyn. Piania niska, szybko zanika.
Powiem Wam, że z zapachu to to jest podobne zupełnie do nikogo. Jakaś tam lekka słodowość się unosi, ale nic poza tym. Dziwne nie? Z początku tak... Dajcie się mu ogrzać trochę. U mnie dopiero w połowie szklanki wyszły nuty tytoniowe i kwiatowe.
Po pierwszym łyku wiedziałem, że to piwo siądzie mi tak, jak testy z anglika w szkole (powiedzmy, że byłem dobry). Na pewno macie jakiś konkretny styl, który Wam się akurat kojarzy z grillem w ciepły, letni wieczór. U mnie jest to bitter, bo jest to wręcz idealne piwo na takie posiadówy. Ciałko idealnie pasuje do karkówki, wręcz ją komplementuje. Wysycenie średnie, też w punkt według mnie. Jest wyraźna podstawa słodowa w postaci tostów z lekkim karmelem. Na niej szczodrze posypane chmielem: jest tytoń i dawno nie pita przeze mnie ziemistość. Ahh, jak to pięknie wchodzi mówię Wam. Mocno w tle nawet się morela pojawia. Goryczka średnia, ale wystarczająca (chociaż nie pogardziłbym ciut wyższą). Do finiszu mogę się jedynie przyczepić, bo jest dość pusty. Chociaż w sumie... wystarczy żeby był wytrawny, a taki właśnie jest: tytoniowo-pokrzywowy. Piłem wiele przedstawicieli tego stylu i większość (z polskiego craftu) była zwyczajnie w świecie za słodka, tutaj tak nie jest na szczęście. Wiosna, gdzieś ty jest?! Głupio byłoby, gdybym musiał siedzieć w zimowych ubraniach na działce przy grillu z bitterem w ręce
----------
Styl: Extra Special Bitter
Alk: 5,6%
Ekstrakt: 14 BLG
IBU: b/d
Skład: słód (pilzneński, monachijski, Maris Otter, Red Crystal, Pale Chocolate), płatki pszeniczne, cukier, chmiel (Flex, East Kent Goldings, Lubelski), drożdże SafAle S-04.
Do spożycia: 22.11.2022
Etykieta prosta, ale wystarczająco wyraźna w odbiorze. DZIE WIĄ TE urodziny, czego nie rozumiesz? Piwo czarne, nieprzejrzyste. Piana wysoka, ładnie zbita i dość długo utrzymująca się. Warto też wspomnieć o pięknym, dedykowanym pokalu.
Od czego by tu zacząć... na pewno od rumu i wanilii, bo zdają się być głównymi bohaterami jeżeli chodzi o aromat. Dalej czerwone owoce, których brakowało mi trochę w ostatnich polskich porterach i takie lekko tytoniowe nuty (za cholerę nie wiem skąd). Z owoców to głównie wiśnie.
I już mi się jedna rzecz nie podoba. W pewnym sensie poczułem się oszukany nawet. W internetach wypisywali jakie to nie jest gęste i w ogóle. Dupa tam, normalna konsystencja porterowa. Na pewno beczka dodała swoje, ale potrzebujecie Jezusa jeżeli myślicie, że to jest jakieś super grubaśne. Nie żeby ciałko było złe, co to to nie. Wysycenie średnie, mogłoby być ciut niższe. Smakowo na pierwszym planie... trudno stwierdzić w sumie. Dużo wiśni, czekolady (takie praliny nawet) i dość znaczna ilość wanilii. Potem drewno i przyjemny, rozgrzewający alkohol. Przy nim robi się dziwnie, bo z początku myślę sobie: "no ta, słodki bourbon z nutą rumu", ale po chwili zacząłem wyczuwać też jakieś niuanse winne. Goryczka znikoma, nikomu ona tu nie jest potrzebna. Finisz kwaskowaty lekko. Owocowy ze sporą ilością wanilii. Pięknie zgrane jest to piwo, to Wojtkowi trzeba przyznać. Patrząc na niską cenę zestawu ze szkłem zdziwieniom nie było końca. Szczególnie jeśli wersja wędzona trzyma taki sam poziom.
----------
Styl: Imperialny Porter Bałtycki Bourbon & Rum BA
Alk: 9,5%
Ekstrakt: b/d
IBU: b/d
Skład: słód jęczmienny, chmiel, drożdże.
Do spożycia: 25.05.2025
Mam takiego znajomego, który co jakiś czas wyjeżdża w Bieszczady do bodajże teściowej. Nie wiem komu by się chciało taki szmat drogi jeździć do mamusi, no ale chwała mu za to. Plusem dla mnie jest to, że przywozi mi czasami świeżutkie butelki z Ursy. Wszyscy wiemy jak trudno z dostępnością u nich po pewnych... perturbacjach.
Po ostatniej wizycie przywiózł mi ich piwo ziołowe, w sumie to sour, który wyróżnia się na tle innych w Polsce dość znacznie. Nie ma w nich chmielu. W głowie mam już obrazek z reklam Carlsberga o braku zbędnej goryczki... Chciałem im jednak dać szansę. Kto jak kto, ale Ursa powinna się znać na ziołach.
Ursa trzyma się swoich etykiet... i bardzo dobrze. Mają jedne z najładniejszych w polskim crafcie. To samo czerwony kapsel, ale wolałbym, aby w końcu pozbyli się z niego napisów. Piwo ma dziwaczny kolor za to. Niby taka pomarańcza, ale już delikatnie zfermentowana (wiecie, jak się skórka ciemniejsza już zaczyna robić). Zamglone, praktycznie bez piany.
Normalnie człowiek stwierdziłby, że coś jest nie tak z tym piwem. W zapachu za dużo zielonego się dzieje po prostu. Po pierwszym niuchu czuć nawet jakby takie zielone jabłko z kwaskiem, co normalnie każdy by uznał za wadę. Gdy się jednak nos przyzwyczai czuć, że to po prostu dodane zioła. Są iglaki (jałowiec + te wszystkie korzenie ze składu pewnie), kardamon i jogurtowość od bakterii zapewne. Już dawno nie piłem Końca Świata z Pinty, ale jakoś mi się teraz przypomniało właśnie. Pomijając oczywiście momentalne skojarzenia z mydłem (nie wiem, może mój nos tak reaguje na tę mieszankę).
Co temu piwu trzeba przyznać, to bardzo przyjemną pijalność. Tak, użyłem tego słowa, co mi zrobicie? Nim się spostrzegłem nie miałem już połowy w szkle, aż czuję się bardziej fit nawet. Wysycenie średnie do wysokiego czasami. W żadnym wypadku nie jest też wodniste. Na pierwszym planie lekka słodowość i kwaskowatość jogurtowa. Podstawa sourera? No jest. Potem wchodzi tona ziół, które zadziwiająco dobrze wkomponowały się w ten kwaśny klimat. Jest jałowiec, trochę pieprznej przyprawowości i eukaliptus. Z tego ostatniego piłem kiedyś świeży "sok"... krótko mówiąc nie podszedł mi, teraz jest kompletnie inaczej. Po tym przydałaby się jakaś goryczka, ale no cóż... nie ma chmielu w tym przecie. Kwasek mógłby nadrobić, ale w tym momencie jest za słaby już na to. Finisz jogurtowo-herbaciany. Też ciekawy. Wiecie co jest jednak najbardziej zaskakujące? Piję to piwo drugi raz (teraz jest prawie 2 miesiące po terminie) i o wiele lepiej mi podeszło. Za pierwszym razem odrzucało głównie skojarzeniem z mydłem. Teraz tego nie ma, nie licząc oczywiście nut w aromacie.
----------
Styl: Sour Herbal Ale
Alk: 5,3%
Ekstrakt: 14%
IBU: b/d
Skład: słód jęczmienny, wawrzyn szlachetny – liść, krwawnik – ziele, wrotycz – ziele, zielona herbata – liść, oman – korzeń, jałowiec – owoc, kardamon – nasiona, arcydzięgiel – korzeń, lukrecja – korzeń, eukaliptus – liść, boldo – liść, drożdże, bakterie kwasu mlekowego Lactobacillus plantarum i Lactobacillus pentosus.
Do spożycia: 31.12.2021
Ja to sobie lubię czasami zrobić mały zapas klasyków w piwnicy. Nie mówię tu oczywiście o młodzieżowych IPAch, których przechowywanie nie ma w ogóle sensu... Nazwijcie mnie starym, ale jak w piwnicy nie mam paru porterów gotowych do chwycenia w biegu to jakoś tak się dziwnie czuję...
Pretendentem do zajęcia miejsca na półce jest dzisiaj klasyczny bałtyk z Maryensztadt. W dodatku szeroko dostępny u niemieckiego okupanta. Czy nada się? Zobaczmy.
Etykieta z serii tych, o których zapomina się niestety po 5 minutach. Chociaż w sumie... czy jest coś więcej potrzebne przy tak klasycznym piwie? Sam trunek czarny, raczej nieprzejrzysty. Piana z początku ładna, zbita, na mniej więcej dwa palce. Niestety znika w mgnieniu oka, pozostawiając tylko pierścień.
Zapowiada się naprawdę klasycznie i oldschoolowo. Sam aromat może i nie powala intensywnością, ale czuć w nim wyraźne palone nuty, trochę gorzkiej czekolady i odrobinę skórki od chleba. Pamiętam jak kiedyś oznaczało to, że ma się w rękach zajebisty porter na grilla.
No da się wyczuć te 22 Plato. Ni to dużo, ni to mało w dzisiejszych czasach, ale jak na klasyka wręcz idealnie rzekłbym nawet. Wysycenie średnie, może ciut za wysokie jakby się ktoś chciał uczepić specjalnie. Mi nie przeszkadza, bo smakowo piwo nadrabia z nawiązką. Czekoladowa podstawa z taką lekką nutą kawy zbożowej to idealne preludium do dobrze stonowanej, rodzynkowej słodyczy. Mocno w tle pojawia się też prażony słonecznik, który dla mnie jest taką wisienką na torcie wręcz. Goryczka średnia do niskiej, lekko palona. Finisz już bardziej wytrawny, ale też łagodniejszy od reszty. Głównie Inka się pojawia na wzór tej, którą robi sobie moja żona (w sensie bardzo delikatna), pomijając tonę mleka oczywiście. Dobry trunek, zbalansowany i dograny. Bez udziwnień. Taki trochę porter na co dzień, przypominający stare, prostsze czasy.
----------
Styl: Porter Bałtycki
Alk: 8,7% Obj.
Ekstrakt: 22 Plato
IBU: b/d
Skład: słody jęczmienne, chmiel, drożdże.
Do spożycia: 31.10.2022