Zapewne pamiętacie, że jestem zagorzałym graczem (i to w dodatku PC master race) i wolę tę rozrywkę od filmów itp. Ostatnimi czasu producenci gier idą dość mocno (skopiowali to chyba od filmowców) w odświeżanie starych tytułów, co mi tak średnio się podobało na początku.
Dlaczego? W sumie teraz sam nie wiem. Stary jestem i mam syndrom nostalgii - czyli dawne gry wrzucam na piedestał i wyobrażam sobie nie wiadomo co. Jak przychodzi do ponownego zagrania człowiek sobie uświadamia, że "cholera, w to się grać nie da". Wyjątkiem oczywiście jest HOMM3, tu się chyba każdy zgodzi. Dlatego gdy usłyszałem, że robią remake jednej z moich topowych produkcji: Dead Space, ucieszyłem się.
Uwielbiam sci-fi horrory, dlatego też Event Horizon oglądałem już chyba z 10 razy. Oryginalny Dead Space był na nim w jakimś tam stopniu wzorowany. Wszystko co ma brudne, kosmiczne realia mnie interesuje, czy to w grach, filmach czy też książkach.
Były oczywiście obawy, że studio spieprzy robotę, bo remake'a nie tknęli nawet oryginalni developerzy, ale... udało się. Dziwna sprawa, bo EA też maczało w tym palce. Oprawa graficzna - fresz. Gameplay delikatnie poprawiony i dostosowany do naszych czasów - fresz. Lekkie zmiany w fabule - bardzo fresz.
Co do działania - nie mam zastrzeżeń. Pamiętajcie, że mam już dość leciwą kartę graficzną (poczciwy GTX 1060), a mimo tego widzicie jak dobrze ta gra wygląda na screenach. No i co najważniejsze działa w 95% płynnie. Zdziwiłem się, że moja karta może takie efekty świetlne wyprodukować.
Wracając do oryginalnych developerów... utworzyli nowe studio (zły wujek EA zamknął ich oryginalne dawno temu) i wydali w grudniu grę, która miała być ewolucją oryginalnego Dead Space. Niestety... mówiąc krótko nie przypadła mi do gustu. Brakowało w niej "ciężkości", nie wiem jak to Wam inaczej wytłumaczyć.
Żeby było zabawnie, dostałem od kolegów blogierów paczkę z porterem, który nazwą idealnie spasował się z ograniem gierki. Porterra Nova od Piwnych Podróży i Opiwateli umilił mi jeden z kosmicznych wieczorów.
W zapaszku ewidentna kawa (bardziej ziarna neutralne, niżeli zbożowa jak w większości piw) i czekolada. Zapowiada się jak na razie dobrze. W smaku znowu kawa na pierwszym planie. Mocne skojarzenia z coldbrew od Etno (piłem ich małe buteleczki często na wyścigach rowerowych przed covidem jeszcze). Potem trochę chlebka przypieczonego, nuty karmelu i małe wręcz muśnięcie powidłami. Dziwne, bo od porteru oczekiwałem więcej słodyczy, jak i samych owoców. Kawa lekko zdominowała całość, ale kurde jakoś tak z głową, czy też pomysłem jak kto woli. Dobre to jest i na pewno nie pomyliłbym tej kooperacji ze stoutem. Sól wychodzi delikatnie na początku i na finiszu, gdzie tworzy dziwaczne, ale przyjemne duo z kawą.
Pięknie ułożone im to piwo wyszło. Patrzcie jak to jest, że jednak coś blogerzy potrafią dobrze zrobić. Lepszego połączenia z kosmicznym horrorem nie mogłem sobie wyobrazić.
Kurde, trochę offtop, ale Event Horizon rządzi! A ostatnio sobie pomyślałem że dawno nie oglądałem, a tu proszę, pojawia się wspomnienie o nim na blogu :D Pozdr!
OdpowiedzUsuń